Prezydent rapuje, Polska pikuje

Andrzej Duda włączył się do rapowego łańcuszka pandemicznego – może by tak zarapował też o naszej wielkiej smucie? Deale gonią za dealami i dealami poganiają. Wybory były, ale nie były, kandydaci zachowają głosy poparcia uzbierane przed niebyłymi wyborami, choć mają być wybory od nowa, od zera i ewentualnie z nowymi kandydatami. Nie wiadomo kiedy, bo marszałek Witek nie zna przekazu dnia z Nowogrodzkiej, więc musi wszystko przeanalizować. Monty Python, Ubu Król.

Witek nie ma czego analizować. Wie tak samo dobrze jak prezydent i Gowin, że z tej wirówki nonsensu są wyjścia, ale Kaczyński ich nie chce. Było ogłosić stan epidemii, ale nie, bo nie. Więc parli do wyborów w maju tak bezczelnie, że Gowin zdjął maskę Stańczyka i założył maskę Rejtana. Trick zadziałał, bo nawet ludzie racjonalni, jak były marszałek Dorn i redaktor Chrabota, wzięli sztuczkę na poważnie. Ja tam w cud gowinowy wciąż nie wierzę. Nie zasługuje na pochwały, tym bardziej na dziękczynienia. To jest zgniły kompromis i łże-polityka.

Odsunięcie nieszczęsnych wyborów majowych było możliwe, ale nie drogą jakiegoś kuriozalnego, pozaprawnego „porozumienia” dwóch szeregowych posłów, lecz drogą konstytucyjną, poprzez ogłoszenie wpisanego do konstytucji stanu klęski żywiołowej. Gowin zamiast na to nalegać, szykował się do roli Jedynego Prawego i Sprawiedliwego. Polsce nie potrzeba takich targów próżności, lecz nowego otwarcia, którego początkiem oby było pokonanie w uczciwej rywalizacji najgorszego po 1989 r. prezydenta RP.

Było też inne konstytucyjne wyjście z galimatiasu upichconego przez Sasina na polecenie Morawieckiego: samodymisja prezydenta, ale Duda wolał rapować, niż poderwać w górę pikującą maszynę, nim się zderzy z ziemią bezprawia. Wybrał pikowanie. Polska pikująca nie ma racji bytu w Unii Europejskiej, sama prosi się o zawieszenie jej praw członkowskich.

Wiem, to mało kogo obchodzi w obozie władzy i w jej betonowym elektoracie. Oni żyją w swoim matriksie, gdzie wszystko wolno, skoro ma się większość w parlamencie i wygrywa wybory. Demokracja, wolne, równe i uczciwe wybory, niezależne sądy – to dla nich fanaberie wykształciuchów. Wierzą (może pogardliwie?), że „ciemnemu ludowi” wystarczy wolność fasowania kiełbasy wyborczej, malowania policzków na biało-czerwono i paradowania w „patriotycznych” T-shirtach.

Różni „życzliwi” nalegają, żeby Koalicja Obywatelska skorzystała z okazji, jaką są „nowe” wybory szykowane przez władzę, i wymieniła swoją kandydatkę na kogoś innego. Powołują się na spadek poparcia dla Małgorzaty Kidawy -Błońskiej. Podpowiadają, że może marszałek Grodzki. Niektórzy wciąż marzą o powrocie Tuska do gry, choć Tusk nie ma ochoty, a Borys Budka podtrzymuje rekomendację dla MKB. W końcu nie samymi sondażami żyje wyborca, a fiasko głosowania 10 maja to przyznanie racji Kidawie-Błońskiej, która jako pierwsza spośród kandydatów na prezydenta odcięła się od udziału w tej tragifarsie. Nie zmienia się koni podczas przeprawy przez rwącą rzekę.

Krąży też pomysł wyborczego „okrągłego stołu” partii parlamentarnych. Miałby sens, ale nie w obecnej sytuacji politycznej. PiS, jeśliby w ogóle usiadł do stołu, to po to, aby udawać gotowość do dialogu z opozycją, a ewentualnych ustaleń i tak by nie respektował, bo opozycją gardzi i dąży do jej kolonizacji. Część opozycji mu w tym pomaga, robiąc z Kidawy-Błońskiej i całej Koalicji Obywatelskiej dziewczynę do bicia. Nad czym tu debatować?

Nowe wybory prezydenckie powinny spełniać trzy podstawowe warunki: muszą być bezpieczne sanitarnie (a Szumowski wciąż powtarza, że najgorsze przed nami, vide Śląsk), zgodne z konstytucją, czyli powszechne, tajne, równe, bezpośrednie, i z Kodeksem wyborczym. Trzeci warunek: mają być uczciwe, a ich wynik powinien być możliwy do niezależnego od władzy zweryfikowania. Reszta to bicie piany.