Postdemokracja, czyli wszystko OK, bo przecież nie wsadzają do więzienia

Walcząc z „postkomuną”, obóz Kaczyńskiego urządził nam postdemokrację. W ten sposób „gęby za lud krzyczące” chcą sobie zapewnić nieustające poparcie dla swojej bazy społecznej.

Liczą, że demolka naszej demokracji opisanej w konstytucji tej bazy nie obchodzi. A sprzeciw obywateli do pisowskiego ludu nienależących wygaśnie. Nie przejmują się też krytyką brukselskiej „zagranicy”. Liczą, że Bruksela za demokrację w Warszawie umierać nie będzie.

Gdyby jednak coś poszło nie po myśli Kaczyńskiego i jego komanda, zawsze mają w odwodzie przemoc państwową. Nieraz już z niej korzystali, ale nie na masową skalę. Zakuty w kajdanki Frasyniuk, aktywistki nękane prze policję za blokowanie marszów neofaszystów, sędziowie nękani przez ludzi Ziobry za słuszne nieposłuszeństwo, Tusk ciągany przed sejmową komisję poseł Wasserman, były polityk PO przetrzymywany w areszcie „wydobywczym”. To przykłady, jak razić paralizatorem punktowo i selektywnie, by w efekcie zniechęcić innych do działania.

Adam Bodnar uważa, że za obecny stan prawa i państwa w Polsce, który nazywa demokracją hybrydową, a ja postdemokracją, odpowiada też „rozleniwienie” wynikające z pewnego dostatku i stabilności ekonomicznej. Rozleniwieni nie kwapią się do protestów, bo przecież „nikogo nie zamykają”.

Tylko że jak zaczęliby zamykać masowo, to już skończy się i dostatek, i możliwość obywatelskich protestów. To ponure, że po tylu latach Polska znalazła się na takim dziejowym zakręcie. Że musimy dziś się zastanawiać, czy i kiedy stracimy prawa i swobody obywatelskie.

Nie wiem, czy Bodnar zna wypowiedź Bronisława Geremka sprzed 18 lat. Poniekąd proroczą. Profesor Geremek już wtedy przypomniał, że „na zagrożenie demokracji trzeba reagować na początku, gdy wydaje się jeszcze niegroźne i marginalne. Wówczas mobilizowanie opinii publicznej odnosi skutek. Potem może już być za późno”. Czy właśnie nie doszliśmy do tego momentu?

Minęła właśnie rocznica zwycięstwa nad III Rzeszą Hitlera. Tak jak można się było spodziewać, najmądrzej odezwał się z tej okazji prezydent Niemiec, państwa wciąż praworządnego i demokratycznego, które na swoją obecną pozycję pracowało dziesięciolecia w poczuciu, że wina, jaką Niemcy zaciągnęli, popierając rządy Hitlera, musi być pamiętana, mimo upływu lat.

A niemiecka lekcja historyczna jest aktualna jako przestroga dla przyszłych pokoleń. Tak o tym mówił 8 maja Franz Walter Steinmeier: „Wtedy zostaliśmy wyzwoleni, dzisiaj musimy się sami wyzwolić”. Od czego? „Od pokusy nowego nacjonalizmu, fascynacji autorytaryzmem, nieufności, izolacji i wrogości między narodami”. Bo również nienawiść, nagonka, ksenofobia i pogarda dla demokracji to „stare złe duchy w nowych szatach”.

Te złe duchy inkarnowały się w ruch nazistowski, doprowadzając do przekreślenia kulturalnego wizerunku Niemiec i tragedii drugiej wielkiej wojny. Dziś krążą, kracząc nad różnymi pogrobowcami nazizmu i faszyzmu w Europie i Polsce, udającymi obrońców ludu i zbawców narodu.

Postdemokracja jest w istocie zawieszeniem i zniszczeniem demokracji konstytucyjnej. Postdemokraci nie cenią – mówiąc delikatnie – demokracji i rządów prawa w rozumieniu naszej konstytucji. Demokracja im wadzi, po co im jakieś reguły i prawo, które ich tylko krępują? Dlatego Sasin, Morawiecki, Kaczyński i Duda nie mają problemu z wepchnięciem państwa w kolejny kryzys na tle pocztowej farsy i zwalaniem zań odpowiedzialności na… Senat i opozycję prodemokratyczną. Wiedzą, że dzięki „mediom narodowym” „ciemny lud” to kupi i jeszcze w rękę pocałuje, że tak go dzielnie bronią i chronią. Więc Sasin nie odejdzie. Przeciwnie, będzie reklamowany w TVP jako herold…demokracji.

Zabezpieczyli się przed odpowiedzialnością, produkując chaos prawny, który jeży włos na głowie prawnikom i obywatelom. Niech się nie łudzą ci, którzy wciąż wierzą, że nie ma co histeryzować, bo to zwyczajna walka o stołki gdzieś tam na górze, ich to nie dotyczy, zresztą nikogo nie wsadzają. Nieprawda. Postdemokracja zmieni Polskę, a fatalne skutki tej zmiany odczuje nawet baza PiS. A wtedy „gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą”.