Kaja Godek nie odpuści

Godek, działaczka antyaborcyjna, zapowiedziała podczas obecnej dyskusji sejmowej, że nie odpuści posłom „sprawy obrony życia”. A to w praktyce oznacza dalsze nękanie polityków, głównie z Lewicy i KO, którzy są za prawem kobiety do aborcji niechcianej ciąży,. Ale także tych, którzy są za utrzymaniem obecnego stanu rzeczy, nazywanego „kompromisem”.

Ten tzw. kompromis popierał prezydent Lech Kaczyński. I tę linię polityczną w sprawie legalnej aborcji podtrzymuje obecna władza pod przewodem brata prezydenta. Dlatego pisowska większość sejmowa nie głosowała teraz przeciw „kompromisowi”. A tego chcieli Godek, jej mentorzy z ultrakonserwatywnego środowiska Ordo Iuris (po polsku „ład prawa”, w domyśle bożego) i 800 tys. osób, które podpisały się pod społecznym projektem ustawy, znoszącym prawo do legalnego przerwania ciąży w przypadku trwałego upośledzenia płodu.

Sejmowa większość nie głosowała po myśli Godek, tylko odesłała jej projekt do komisji, choć mogła go uchwalić metodą ekspresu legislacyjnego, jak nie waha się robić w innych sprawach, na jakich jej politycznie zależy. I jeszcze miałaby w tym poparcie skrajnej prawicy. Widać na tej akurat jej nie zależy.

Zdarza się to kolejny raz, jakby na potwierdzenie opinii Marka Jurka, byłego ultrakatolickiego pisowskiego marszałka Sejmu. Napisał on ostatnio w „Rzeczpospolitej”, że PiS „konsekwentnie sabotują walkę o życie”, aby utrzymać przy sobie ok. 30 proc. całego elektoratu. A ten w sprawie dostępu do aborcji jest podzielony. Tak samo zresztą jak całe nasze społeczeństwo, w którym poparcie dla dostępu rośnie.

Tylko że liczenie się z elektoratem to nie jest „sabotaż”, ale proza polityki, zwłaszcza gdy się jest u władzy. Opozycji więcej wolno. Nie zmienia to faktu, że w innych kontrowersyjnych kwestiach – choćby wyborów w czasie stanu epidemii – pisowska większość już tak ucha na głos obywateli nie nastawia i bez zahamowań forsuje widzimisię Kaczyńskiego.

Kaja Godek nie jest politykiem, tylko fundamentalistycznie katolicką aktywistką, twarzą polskiej wojny kulturowej z liberalizmem. Umiejętnie wykorzystaną do tego celu przez przeciwników zmian społecznych, w tym praw kobiet do decydowaniu o tym, czy i kiedy urodzić dziecko.

Dawniej wykorzystywano w tej wojnie kobiety w moherowych beretach, dziś na liderki kreuje się kobiety młode i zadbane, pewne siebie i aktywne społecznie. To ma być odpowiedź na zarzuty, że hasła ultrakatolickie przyciągają tylko ludzi innego „gorszego sortu”. Proszę, oto Godek, kobieta aktywna, matka dzieciom, żadna dewotka ani kura domowa, po prostu zdecydowana orędowniczka swych antyaborcyjnych przekonań. A co złego w tym, że ma się przekonania?

Nic złego, ale przekonania mają swoje skutki społeczne i polityczne. I to po nich oceniamy idee i przekonania. Tu kłania się Max Weber. To, co przystoi aktywistom, czyli etyka przekonań, może się przekształcić w ślepy społecznie dogmatyzm.

Politykom wartym tego miana przystoi etyka odpowiedzialności, która wie, że ludzie mają różne poglądy, doświadczenia i interesy życiowe. A ta różnorodność każe szukać kompromisu w kontrowersjach. Tymczasem w Polsce, wskutek coraz większych podziałów w społeczeństwie, mamy problem z taką etyką odpowiedzialności. Wypiera ją etyka przekonań.

Kobiet aktywnych pokroju Godek mamy po stronie antyliberalnej sporo w partiach politycznych, w parlamencie, obecnym rządzie, w biznesie, w mediach. Szkoda, że większość tych prawoskrętnych kobiet nie jest gotowa do rzetelnej, szczerej rozmowy z kobietami po stronie liberalnej na temat prawa do aborcji. A chyba i po stronie tych progresywnych nie ma takiej gotowości. Dziś trudno nam sobie wyobrazić debatę aborcyjną między Kają Godek a Magdaleną Środą.

A przecież to byłaby wartość, która mogłaby pomóc wypracować prawdziwy kompromis. Nie ten narzucany przez samców alfa w polityce czy Kościele, bo to nie jest kompromis. Kompromis wypracowano w Niemczech. Polska jest ostatnim większym krajem w demokratycznej Europie, w którym kobietom nie przyznano pełnego prawa do legalnej i bezpiecznej aborcji.