Hejt z wirusem w tle. Opamiętajmy się

Tragiczna historia czasu epidemii. W Kielcach znany i ceniony lekarz odebrał sobie życie. Był zakażony koronawirusem. Jednak szpital, w którym pracował, zaznaczył, że to nie przez wirusa. Adwokat mający zająć się sprawą zgłosił gotowość zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. I wniosku do policji o zabezpieczenie danych na forach internetowych. Bo chce ustalić, czy lekarza popchnęła do samobójstwa fala nienawiści przeciwko niemu w sieci.

Co mogłoby być przyczyną hejtu? Prawdopodobnie przypuszczenie, że tragicznie zmarły lekarz poszedł zakażony do pracy i mógł roznieść zarazki po szpitalu. Ale póki nie ma na to dowodu, nie można było go oskarżać. Ani nikogo innego. Hejt niczego nie naprawi ani nie załatwi. Za to może mieć takie tragiczne skutki jak w Kielcach. Opamiętajmy się.

Że zdarzy się, iż lekarz, lekarka, pielęgniarka rzeczywiście przyjdzie do pracy, choć wie, że jest chora na wirusa, to niestety możliwe. Oczywiście takie przypadki nie powinny mieć miejsca i są nieakceptowalne. Na szczęście jak dotąd słyszeliśmy o jednym: na Śląsku lekarka, mimo że objęta kwarantanną po niedawnym powrocie z Hiszpanii, przyjmowała pacjentów w szpitalu, gdzie pracuje.

Pomyślmy jednak ciepło o tych lekarzach i lekarkach, o całym personelu medycznym, który robi to, co do niego należy. Mimo skrajnie trudnych warunków i braków zaopatrzenia. Mimo niepewności, czy nie czeka nas jednak wariant włoski.

Jeszcze niedawno, kiedy wybuchły lekarskie protesty pracownicze, całkowicie uzasadnione, machina rządowej propagandy pracowała pełną parą. Na lekarzy szedł hejt taki, jak na sędziów broniących swej niezależności od polityków. Ze złej woli politycznej niszczono zaufanie do kolejnej grupy zawodowej.

Dziś władza dziękuje lekarzom, z mównic słyszymy skrzydlate słowa. Ale ludzie pamiętają o wcześniejszych niegodziwych kampaniach. Widzą, jak krótkie nogi ma taka polityka, bo władza nigdy nie wie, czy ci, których kłamliwie zniesławia, nie będą jej jutro rozpaczliwie potrzebni. Może obecny kryzys otworzy oczy obecnej władzy. Może zrozumie wreszcie, że dzielenie obywateli i grup zawodowych na „sorty” uderza w końcu rykoszetem w rządzących.

Lekarze i szpitale są dziś w oku wirusowego cyklonu. Z Włoch i Hiszpanii płyną ostrzeżenia, że służba zdrowia jest na granicy załamania. Media obiegło zdjęcie pielęgniarki, która śmiertelnie zmęczona zasnęła, oparłszy głowę na szpitalnym krześle. I inne zdjęcie: kolumny włoskich aut wojskowych wiozących trumny ze zmarłymi na wirusa z przeładowanego krematorium do innego.

Kiedyś to będą symbole, teraz to jest wołanie o pomoc władz i solidarność w walce z epidemią ponad podziałami i granicami. I tego nam dziś potrzeba, a nie hejtu na kozły ofiarne i samochwalstwa rządzących. Właśnie zachorował kolejny członek rządu. Chory jest pierwszy ksiądz. Tylko patrzeć, a będą pierwsze ofiary nieodpowiedzialnej, na siłę prowadzonej kampanii prezydenckiej. To samo dotyczy obrad parlamentu.

Jak uwierzyć w oficjalne liczby zakażeń, skoro nie prowadzi się masowych badań przesiewowych i zakazuje publikacji danych wojskowych? A wiarygodność władzy jest niezbędna w skutecznej walce z każdym kryzysem. Niestety, nie mamy dziś głowy państwa, która cieszyłaby się autorytetem królowej brytyjskiej.