Tak, czas odłożyć wybory prezydenta

Epidemia wyklucza wybory, napisał na Twitterze Donald Tusk. I zaproponował odsunięcie elekcji prezydenta. Za zgodą wszystkich polskich sił politycznych. W duchu współpracy dla dobra wspólnego. I ma rację: trzeba się skupić na walce z pandemią i nadciągającą recesją. A czemu nie apelował o odwołanie samorządowych wyborów we Francji? Bo już się zaczęły, a my w Polsce mamy jeszcze dwa miesiące, jest czas na dyskusję i decyzję.

Pisowska prawica jak zwykle węszy spisek Tuska. Ale przecież przesunięcie terminu mogłoby też wyjść na korzyść Andrzejowi Dudzie, który ostatnio tracił w sondażach razem z PiS. Jest silny w prorządowych mediach, słabnie w realnym odbiorze społecznym.

Wszyscy widzimy, że walka z koronawirusem jest trudna do pogodzenia z kampanią. Aktywność rywali Dudy słabnie. Prezydent ma nad nimi przewagę medialną, którą wykorzystuje na całego, paradując w jakiejś niby-wojskowej bluzie. Sztab Dudy chce Polakom przypomnieć, że jakby co, jest on także szefem sił zbrojnych. Sztabowi nie przeszkadza, że taka paramilitarna wrzutka może się niektórym kojarzyć z szykowaniem stanu wojennego. Liczą na krótką pamięć społeczeństwa i podkręcanie patriotyzmu mundurowego.

Prawdziwym problem jest co innego: nierówność szans kandydatów w dostępie do mediów i elektoratu. A przecież to warunek uczciwości wyborów. Przełożenie terminu ratowałoby obóz Dudy przed kwestionowaniem tej uczciwości.

Wydawałoby się więc, że ten ruch ma sens. Służy dobremu imieniu demokracji. Pozwala wyłonić prezydenta możliwie uczciwie, bo kiedy wirus zejdzie ze sceny, będzie można prowadzić uczciwszą kampanię, czyli zmniejszyć nierówność szans. Co jest ważniejsze: dotrzymanie terminu czy uczciwe wybory? Pytanie retoryczne.

Czy wszyscy się zgodzą? Czy zgodzi się sam Duda? Bo przecież mówi, że przesunięcie wyborów nie wchodzi w grę. To samo słyszymy od innych polityków i funkcjonariuszy aparatu partii rządzącej. No tak, ale z drugiej strony słyszeliśmy od nich jeszcze dwa dni temu, że zamknięcie granic nie jest rozważane, sprzętu i personelu mamy pod dostatkiem, a robienie wszystkim testów jest niepotrzebne (to samo mówił Trump).

W obecnej sytuacji nic nie jest przewidywalne. Rządzący skupili się na zarządzaniu kryzysem epidemicznym, choć jeszcze dwa tygodnie temu go bagatelizowali. Propaganda pokazywała w mediach mapkę z Polską jako zieloną wyspą na czerwonym morzu zarazy. Wycofano Kaczyńskiego, na środek sceny wysłano ministrów Szumowskiego i Dworczyka. Nowe twarze. Musiała odejść „gryząca” szefowa sztabu Dudy. Sztab uwolnił się od tego balastu.

Niech jeszcze wyjaśni, czemu ich kandydat jeszcze niedawno drwił na wyborczym wiecu z „wyimaginowanej wspólnoty”. Dziś Polska dostaje od niej wielomiliardowe, najwyższe w Unii Europejskiej wsparcie na walkę z epidemią. A mimo to ze strony PiS słyszymy dalej antyeuropejskie pretensje, że Bruksela „nic nie robi”. W tym samym czasie Trump, idol i mentor obecnej polskiej władzy, który też drwił z wirusa, wprowadza stan wyjątkowy i blokuje łączność z Europą.

Znamy jednak moralność polityczną obecnej władzy. Jeśli nie straci kontroli nad epidemią – czego oczywiście należy jej życzyć dla dobra ogółu – to będzie powtarzała, że to jej zasługa i że dała przykład innym. Jeśli, nie daj Boże, kontrolę straci, do żadnej winy (chyba że Tuska) się nie przyzna i zacznie zwalać ją na innych. A przecież wiemy, że obecna władza początkowo zlekceważyła potrzebę przygotowania się na pandemię. Dziś koronawirus rządzi PiS-em. I to rozwój epidemii i skuteczność władzy w jej zwalczaniu podyktuje termin wyborów prezydenckich.

Jeśli walka z wirusem będzie szła dobrze, wybory odbędą się w maju, jeśli będzie szła źle, należy się liczyć z ogłoszeniem stanu wyjątkowego, a to oznacza przymusowe zawieszenie wyborów. To ponury scenariusz. Dlatego lepiej go zneutralizować i uzgodnić teraz praworządnie i demokratycznie przesunięcie terminu wyborów prezydenckich.