Kaczyński chyba sam nie wierzy w wygraną Dudy

235 mandatów. Tyle ma PiS w Sejmie, więc prezes Kaczyński uspokaja swój elektorat w „Gazecie Polskiej”: mamy stabilną większość, z prezydentem z innej opcji możemy rządzić. Naprawdę?

Pamiętamy, jak wyglądała „koabitacja” rządu PO i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zakończona katastrofą smoleńską. A 235 mandatów to większość wcale nie taka duża, nigdy nie wiadomo, czy nie stopnieje, gdy już widoczne zużycie obecnej władzy jeszcze się pogłębi. Wtedy posłowie „zjednoczonej prawicy” zaczną po cichu pakować kartony i rozglądać się za wyjściem ewakuacyjnym. Zresztą nawet koronawirus może pisowski rząd zatopić.

Kaczyński chce mobilizować elektorat, a to znaczy, że liczy się z przegraną Dudy. Ale jednocześnie chce go uspokoić. W wywiadzie dla „GP” nie może inaczej, bo to wywołałoby panikę w partii. Ale rzeczywistość jest mniej optymistyczna. Gdyby Duda przegrał, żadnej stabilności nie będzie, będzie szok i przerażenie. Dwa z trzech filarów ustroju politycznego – Senat i urząd prezydenta – wyzwolą się spod politycznej kontroli Kaczyńskiego. Rozpocznie się przeciąganie liny.

Wbrew opinii Kaczyńskiego – chyba że to celowe zmylenie przeciwnika – będzie rosła presja na przyspieszone wybory do parlamentu. Także w partii Kaczyńskiego, a zwłaszcza w jej „przystawkach”. Należy się liczyć z dalszym zaostrzeniem sytuacji politycznej. PiS będzie przyparty do muru, sterowność państwa dodatkowo ucierpi. Rząd skupi się na obronie swego władztwa, polityka wewnętrzna zdominuje jego działania, nie będzie w stanie skutecznie prowadzić bieżącej i długofalowej polityki zagranicznej, z czym już dzisiaj sobie nie radzi.

Jeśli Kidawa-Błońska zostanie prezydentem, polityczne samce alfa w obozie obecnej władzy staną przed dylematem: damski boks czy przegrupowanie z zachowaniem pozorów gry demokratycznej? Którykolwiek wariant wybiorą, będą działali w zupełnie nowej sytuacji, a do tego nie są przygotowani. Wierzą przecież w sny o potędze, którymi codziennie karmi ich aparat i propaganda pisowskich mediów. Żyją w stworzonej przez nich i dla nich krainie ułudy, w której wszystko mają pod kontrolą, a ludziom żyje się bezpiecznie i dostatnio. I nie chcą z tego snu się obudzić.

Środowisko rywalki prezydenta Dudy, ale też środowiska Kosiniaka-Kamysza i Lewicy, prowadzą teraz kampanię, ale muszą pamiętać, że zwycięstwo Kidawy-Błońskiej byłoby wyzwaniem także dla nich. Zwłaszcza dla PO. Czy ktoś zajmuje się tam kompletowaniem przyszłej ekipy „prawdziwej prezydent”, planowaniem jej pierwszych wystąpień i posunięć, jak choćby wyboru celu pierwszej podróży zagranicznej (Bruksela?)? Czy inne sztaby już są przygotowane na przegraną swoich kandydatów z MKB? Czy ją poprą w II turze przeciwko Dudzie. Biedroń, jak wróci z urlopu w środku kampanii, to pewnie poprze, Kamysza nie moźna być pewnym, bo pamiętamy, jak PSL wystawił Jarubasa w tragicznych w skutkach wyborach 2015 r.

Polska polityka jest tak chaotyczna, rozchwiana, nieprzewidywalna, że żadne zapewnienia Kaczyńskiego o „stabilnej większości” nie mogą być brane serio. To tylko gaszenie kryzysu i zagrzewanie do boju. Żyjemy w dwójpaństwie, tym fasadowym i tym realnym, pisowskim, rządzonym przez dyletantów i pazernych cyników, i w społeczeństwie pokawałkowanym, zdezorientowanym, pełnym rosnącego niepokoju.

Tradycyjnie w systemach demokratycznych rolą głowy państwa jest jednoczenie wokół dobra wspólnego, ale w czasach turbulencji ta tradycja dramatycznie słabnie, co pokazuje prezydentura Trumpa. A jednak to tej tradycji jednoczenia narodu obywatelskiego powinniśmy bronić. Wygrana Kidawy-Błońskiej stworzyłaby szansę na nowe otwarcie w duchu tej tradycji.