I tyle Trumpa widzieli

PiS na własnej skórze przekonuje się, jak nieobliczalny i kapryśny jest prezydent Trump. Odwołanie wizyty w Polsce jest ciosem propagandowym. Kaczyński liczył, że pokaże ona, iż pod jego rządami Polska nie tylko nie jest izolowana, ale jest też cennym sojusznikiem USA w niechętnej im dziś Europie.

A wyszło tak, że zagrożenie prywatnej rezydencji Trumpa na Florydzie to sprawa ważniejsza niż udział prezydenta w uroczystościach na peryferiach Europy. Nawet pisowskiej propagandzie będzie trudno ukryć, że ekipa Kaczyńskiego została przez Trumpa upokorzona. Nie zdobędzie tego, na co liczyli sztabowcy: zdjęć Dudy i Morawieckiego w objęciach prezydenta Stanów Zjednoczonych. Bo objęcia wiceprezydenta Pence’a to już nie takie polityczne namaszczenie.

A więc skucha. Tylko że nie można zapominać, iż afront spotyka nie tylko ten konkretny polski rząd, ale też Polskę jako podmiot polityki i prawa międzynarodowego. Tak jak spotkał niedawno inne państwo członkowskie Unii Europejskiej, Danię, na którą Trump się obraził, bo nie chce mu sprzedać Grenlandii. I ten afront jest przykry, bo okrągła rocznica wybuchu II wojny światowej zasługuje na udział prezydenta USA.

Tak samo zresztą jak uroczystości zasługują na udział Donalda Tuska. Nieprawdopodobny brak klasy obecnej władzy w tej sprawie jest takim samym dyplomatycznym chamstwem jak odwołanie wizyty Trumpa w Warszawie. Może ktoś w obecnym rządzie wreszcie zrozumie, że taka dyplomacja jest szambo warta.

Czeka nas fala spekulacji, czemu Trump odwołał wizytę. Oficjalny powód – huragan idący na Florydę – nie jest absurdalny, bo klęski żywiołowe mają skutki polityczno-wyborcze. na podobnej zasadzie PiS usiłuje właśnie z awarii kanalizacyjnej pod Warszawą zrobić drugi Czarnobyl.

Ale mogą być też powody całkiem inne. Kampania polskiej prawicy przeciwko amerykańskiej ustawie dotyczącej restytucji mienia utraconego przez obywateli wskutek wojny została dostrzeżona w Ameryce, a Trump od ustawy się bynajmniej nie odciął. Odwołując wizytę pod pretekstem huraganu, mógł w istocie wyrazić niezadowolenie z niepodjęcia przez ekipę Kaczyńskiego sprawy utraconego mienia. A może i z powodu walenia cepem w polskich sędziów. Trump tak daleko się nie posuwa, choć też nie lubi niezależnych sądów i mediów.

No i jest jeszcze sprawa Putina. Trump naciska, by prezydenta Rosji wpuścić z powrotem na salony międzynarodowe. A Polska pod rządami PiS nie zaprosiła Putina na uroczystości w Warszawie. Pomijając już osobistą słabość Trumpa do Putina, jest to sprawa, która jak widać też przerosła siły dyplomacji ministra Czaputowicza.