Boris i Jacob: witajcie w królestwie utopii

Polska prawica cieszy się, że Wielką Brytanią rządzi premier katolik, a przewodniczącym Izby Gmin też jest katolik. Radość grubo na wyrost. Boris Johnson porzucił w czasach młodości Kościół rzymski dla Kościoła Anglii, a Jacob Rees-Mogg jest postacią równie kontrowersyjną co Boris.

Nad oboma wisi widmo rychłych wyborów, w których konserwatyści mogą utracić władzę, jeśli nie uda się im wyjść z Unii Europejskiej za porozumieniem stron. Z tego samego powodu nad Zjednoczonym Królestwem wisi widmo jego rozpadu, bo Szkocja w takiej sytuacji zażąda referendum niepodległościowego.

Brytyjczycy, którym zależy, by konserwatyści nadal rządzili, a unia się nie rozleciała, nie mają więc powodów, by się cieszyć przedwcześnie.

Cieszą się tylko fundamentaliści brexitu, którzy żyją w królestwie utopii. I ci obywatele, którzy uwierzyli w gruszki na wierzbie. Brexit podzielił obywateli UK podobnie jak Trump Amerykanów i Kaczyński Polaków. Trzy lata temu za brexitem zagłosowało 52 proc. Brytyjczyków, czyli niewielka większość. A liderzy wszystkich głównych partii, w tym konserwatystów, byli przeciw.

Johnson i Rees-Mogg należą do klasy wyższej. Są bogaci, mają wpływy i kontakty, studiowali w elitarnych uczelniach. Katolicyzm Rees-Mogga jest równie egzotyczny dla wielu Brytyjczyków co jego „lordowski” styl bycia. Wielka Brytania jest społeczeństwem wielokulturowym i wieloreligijnym, katolicy są w nim mniejszością (8 proc.), niewiele większą niż muzułmanie (5 proc.). Z Kościołem państwowym, czyli anglikańskim, identyfikuje się zaledwie 17 proc. obywateli. Aż 49 proc. nie identyfikuje się z żadną religią.

To oznacza, że społeczeństwo brytyjskie jest głęboko zsekularyzowane, a próby odgórnego nawracania go na anglikanizm czy katolicyzm i w ogóle na chrześcijaństwo instytucjonalne są z góry skazane na niepowodzenie. Rees-Mogg może oczywiście podobać się podobnym do niego ekscentrykom, oryginałom i ultrakonserwatystom, a także ludziom generalnie niechętnym obecnemu światu.

Konserwatywny katolicyzm sprzed soborowej odnowy Kościoła jest domeną części arystokracji w Europie. Ci, którym ten świat imponuje, chętnie słuchają, jak Rees-Mogg powołuje się na autorytet Kościoła, ale milczy o trawiących go moralnych skandalach. Taki katolicyzm to czasem po prostu snobizm (np. na mszę po łacinie) i prawicowa moda polityczna na autorytaryzm. Dlatego zawsze należy pytać, jaki katolicyzm, a nie tylko podkreślać, że jakiś dygnitarz jest katolikiem. Katolicyzm ma wiele nurtów i odcieni.

Borisem mogą się zachwycać ludzie, którym nie przeszkadza, że kłamie, lawiruje, porusza się w świecie polityki z trumpowską zręcznością słonia w składzie porcelany. To jednak za mało, by wyprowadzić kraj na prostą. Wiara w konfrontacyjnej kontrze do świata i populizm szczujący jednych przeciw drugim są parodią religii i polityki.