Polityczny sen wariata, czyli o co chodzi w tych wyborach?

Popatrzmy bez złości i uprzedzenia. Chłodno, realistycznie. W tych wyborach chodzi o to, żeby były kolejne: wolne, demokratyczne, uczciwe. Jeśli nie ma takich wyborów, nie ma demokracji. Kto woli żyć w demokracji, niż w dyktaturze, nie może być obojętny. Czyli że to nie są takie sobie, zwyczajne wybory, bo chodzi w nich o dużo więcej, niż się wydaje.

Sto razy pokazano, że jak najszerszy blok demokratyczny ma szansę wygrać z narodowo-katolickim obozem tzw. dobrej zmiany. I że skutki rządów tego obozu są dobre tylko dla jego nowej nomenklatury i dla wybranych grup społecznych, które nie stanowią większości społeczeństwa. Hojne darowizny obciążą za to budżet państwa, z którego powinni korzystać nie tylko beneficjenci obecnej władzy.

Sto razy przypomniano o ordynacji d’Hondta, która nagradza mandatami poselskimi silnych, a słabsze grupy polityczne wyrzuca za burtę. Na ich głosach utuczą się partie silniejsze. Ordynacja ma dla wyniku wyborów znaczenie może i większe niż kampanie i programy. Ale kampanie i programy mobilizują elektorat, więc mają sens. Takie są formalne ramy, a treścią wypełniają je liderzy, sztaby i działacze polityczni.

Część z nich, choć nie popiera PiS, atakuje częściej Schetynę i jego ludzi niż Kaczyńskiego i jego służbistów. To polityczny sen wariata. Przecież polityka Kaczyńskiego uderza tak samo w PO jak w PSL, SLD czy Wiosnę. Jej celem wydaje się eliminacja konkurencji politycznej i zastąpienie systemu wielopartyjnego praktycznym monopolem monopartii Kaczyńskiego. Tak można odczytywać przekaz rządowej propagandy, słowa i czyny rządzących.

W żadnej trudnej dla nich sprawie obecna władza nie podjęła realnych działań. Jak choćby w związku z aferą Falenty, graniczącą, jak się zdaje, z próbą zamachu stanu. Za to nęka na różne sposoby tych, których uznała za przeciwników, od aktywistów obywatelskich po prezydenta Trzaskowskiego.

Opozycja demokratyczna i antypisowska (ten termin wcale się nie zużył) ma więc wspólny interes: powinna pokrzyżować autorytarne zapędy „dobrej zmiany”. I to nie tylko dla siebie, ale i dla Polski, takiej, w jakiej chcieliby żyć zwolennicy opozycyjnych partii demokratycznych.

Oczywiście, że mają oni różne wyobrażenia na ten temat, ale jedno wspólne: że nie chcą, by rząd sprzymierzony z Kościołem urządzał im życie.

Budowany już teraz monopol będzie poza niezależną kontrolą wymiaru sprawiedliwości i mediów, ponieważ niezależnych sędziów, prokuratorów i mediów nie będzie. A wtedy hulaj dusza. Jeśli PiS zdobędzie większość konstytucyjną, otworzy się niczym nieograniczone pole dla wszelkiego rodzaju nadużyć w majestacie prawa uchwalanego przez PiS. Ofiarą może być każdy obywatel. Wybór (jeszcze) należy do nas.