Grzeszny Kościół świętych ludzi. W odpowiedzi Janowi Hartmanowi

Mój blogowy sąsiad profesor Jan Hartman wygłosił płomienne laickie kazanie pod hasłem: wstyd być katolikiem. Czy podobałoby mu się kazanie pod hasłem: wstyd być niewierzącym? Albo: wstyd być żydem?

Generalizująca furia raczej nie pomaga słusznej sprawie walki z przestępstwem pedofilii w Kościele. Katolicy, jak niewierzący i ludzie innych wyznań, to tacy sami ludzie z takimi samymi emocjami. Nikt nie lubi być wrzucany do jednego worka z przestępcami i ich protektorami. Taka retoryka kojarzy się źle: z ideologicznym wykluczaniem grupy ludzi na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. A to się nie mieści w katalogu liberalnych wartości.

Tymczasem nie wszyscy katolicy są obarczeni tym przestępstwem. Wielu, może nawet większość, także księży, stara się żyć przyzwoicie i zgodnie z przykazaniami swej wiary. Wielu zna dobrze ciemną stronę Kościoła łacińskiego, nie wybiela jej ani nie gloryfikuje.

Wielu, o czym wspomina sam Profesor, nie zostawia suchej nitki na pedofilach i drapieżnikach seksualnych w sutannach, tak samo jak na kościelnym systemie, który ich chroni przed odpowiedzialnością i na biskupach, którzy ten system konserwują.

Oburzenie na zmowę milczenia w Kościele jest słuszne. Ale w ciągu długiej historii Kościoła łacińskiego katolicy przykładali rękę nie tylko do rzeczy złych. Wielu szło za reformatorami i odnowicielami w Kościele, przeciwko kościelnemu establishmentowi i zatwardziałym doktrynerom.

To oni tworzyli Kościół ewangeliczny, Kościół Kazania na Górze i Ośmiu Błogosławieństw, gotowy do rozmowy i współpracy, do obalania murów między nacjami, konfesjami, religiami w imię chrześcijańskiego uniwersalizmu. To Kościół nazywany dziś czasem Kościołem otwartym, soborowym, ekumenicznym.

Znakiem tego Kościoła, który istniał i istnieje od zawsze, równolegle z monopolistycznym katolicyzmem upaństwowionym, upolitycznionym, wręcz upartyjnionym, sprzymierzonym z władzą świecką dla osiągania korzyści, może być np. deklaracja o stosunku do religii niechrześcijańskich „Nostra aetate”, uchwalona podczas odnowicielskiego II Soboru Watykańskiego. W Polsce takim znakiem może być dokument episkopatu o „chrześcijańskim kształcie patriotyzmu”.

Liczne są postaci symbolizujące taki Kościół: np. święty Franciszek, siostra Edyta Stein, ks. Bernard Lichtenberg, Dorothy Day, ojciec Tomasz Merton, a w Polsce księża Jan Zieja, Tadeusz Fedorowicz, Józef Tischner, ojciec Wacław Hryniewicz, ojciec Stanisław Musiał, ojciec Ludwik Wiśniewski, matka Elżbieta Czacka i całe dzieło Lasek, siostra Małgorzata Chmielewska od bezdomnych, Jerzy Turowicz i krąg „Tygodnika Powszechnego”, Tadeusz Mazowiecki i krąg „Więzi”.

Kościół instytucjonalny, zwłaszcza w Polsce, jaki dzisiaj jest, wszyscy widzimy. Wielu katolików, a także ludzi dobrej woli nienależących do tego Kościoła, bardzo to przeżywa. Nie akceptują dominującego w nim dziś języka i konfrontacyjnego nastawienia, ale z różnych, często bardzo osobistych i wcale niekonformistycznych, powodów nie zamierzają przestać chodzić do kościoła ani porzucić swojej wiary. Inaczej patrzą na Kościół.

Widzą w nim grzeszność, ale i świętość. Nie tylko w sensie mistycznym, ale też w sensie bohaterstwa etycznego. Taki grzeszny Kościół, który ratują od upadku niektórzy dobrzy, mądrzy, święci ludzie w nim działający, jest dla nich ważny. Warto to uszanować dla wspólnego dobra.