Koniec z międoleniem

Domyka się opozycyjna wyborcza Koalicja Europejska. Dołączyli w niedzielę ludowcy. Kosiniak-Kamysz zaintonował hymn bitewny: Międolenie się skończyło, nie robimy tego przeciwko komuś, tylko dla Polski.

I pięknie. Będą to przymierze atakowali z lewa i prawa, będą wyszydzali po linii „ejdżyzmu” i z powodu braku charyzmy,  tak jakby na posiadaniu „charyzmy” kończyła się rola polityka. Będą (zresztą niezgodnie z prawdą) grymasili, że nie ma programu i języka, który by trafiał do serca, tak jakby na trafianiu do serca kończyła się misja polityka.

Zostawmy trafianie do serca populistom. Poważna polityka dostrzega w obywatelach nie tylko mięso wyborcze, ale też partnerów do rozumnej rozmowy o sprawach publicznych.

No to jak jest naprawdę?

Jeśli  wierzyć sondażom, na dwoje babka wróżyła. W jednym PiS nawet przegrywa (34,7 proc. do 38,5 dla KE), ale to w wyborach europejskich, nie krajowych. Opozycja może jednak mieć nadzieję, że jeśli wygra w tych wyborach, to pomogłoby to zatrzymać PiS w naszych wyborach parlamentarnych.

Wtedy wyskakuje z kapelusza kolejny sondaż: PiS wygrywa śpiewająco (41 proc., PO 26, Biedroń 9): zdobywa znowu samodzielną większość. Taki wynik oznacza, że opozycja zjednoczona w KE już może podać się do dymisji. I po to są te sondaże klęski, by podkopać morale opozycji: PiS nic nie przemoże, przyłączcie się albo gińcie.

Ale po drodze mamy zapowiedź święta wolności, czyli zgromadzenia demokratycznego w Gdańsku w okrągłą trzydziestą rocznicę wyborów 4 czerwca torujących drogę do polskiej demokracji i niepodległości. Pojawiła się w związku z tym idea nowego ruchu obywatelskiego, być może pod protektoratem Donalda Tuska. Nowy zastrzyk nadziei.

Bo czemu nie? Takie obywatelskie zgromadzenie z udziałem samorządowców mogłoby być zapleczem opozycji skupionej w KE. Rodzajem poduszki, który pozwoliłby jej miękko lądować po ewentualnej porażce w wyborach parlamentarnych. I zebrać siły do wyborów prezydenckich w 2020 r., które będą ostatnim aktem obecnego dramatu.

Podwójnej klęski sił demokratycznych z rąk obozu prawicowo-narodowego Polska liberalno-demokratyczna, proeuropejska i prozachodnia nie przetrwa. Moglibyśmy próbować jakiejś koegzystencji cywilizowanej, na wzór nowoczesnych społeczeństw otwartej demokracji, ale na razie okazuje się to u nas wciąż niemożliwe.

Umiemy prowadzić wewnętrzne wojny na wyniszczenie przeciwnika, ale nie umiemy budować dobra wspólnego, czyli przyjaznego obywatelom państwa i społeczeństwa ponad podziałami ideologicznymi i partyjnymi. Rządzi nami zasada „all or nothing”, wszystko albo nic. Dlatego, aby zachować jakiś elementarny zdrowy balans w polskiej polityce, opozycja nie może przegrać przynajmniej wyborów prezydenckich.

Pobożne życzenia? Ale miażdżące zwycięstwo PiS też może być pobożnym życzeniem prawicy pisowskiej. Dlaczego wypalanie się liderów miałoby dotyczyć tylko Schetyny czy Millera, a nie Kaczyńskiego? Prawica zakłada, że wielka, może przeważająca większość wyborców odnajdzie się w haśle rzuconym na ostatnim zjeździe partii przez prezesa: wolność to pełny portfel.

Ten wulgarny ekonomizm ma być pisowską wunderwaffe. Ma przyciągnąć do PiS wahających się wyborców z klasy ludowej, a przede wszystkim ze średniej. Ma odwrócić uwagę od korupcji, matactw, sowitych wynagrodzeń nowej elity i innych jej apanaży. Nie można wykluczyć, że to się obecnej władzy uda. W lutowych sondażach partie liberalne, Nowoczesna i Teraz, topnieją jak bałwany na „Wiosnę”.