Żal węgierskiej demokracji

Żal węgierskiej demokracji. Viktor Orbán doprowadził do usunięcia z Budapesztu Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, międzynarodowej uczelni ufundowanej przez George’a Sorosa. Przeniesie się do Wiednia. Ale wstyd zostanie. Nie zdarzyło się dotąd, by rząd państwa członkowskiego Unii Europejskiej zmusił uczelnię do wyniesienia się z kraju. A to przecież oznacza naruszenie wolności akademickiej, co kojarzy się jak najgorzej, bo z totalizmem.

Nie zdarzyło się także w Unii, aby większość mediów wtłoczyć do jednego holdingu kontrolowanego przez władzę, tak jak stało się niedawno na Węgrzech. W praktyce likwiduje to nieomal pluralizm mediów. Obie sprawy naruszają reguły UE, ale prawdopodobnie ujdzie to Orbánowi na sucho, bo liderzy unijni mają dziś inny priorytet: ofensywę populistów w krajach większych niż Węgry.

Kiedyś lubiliśmy przysłowie, że Polak i Węgier to dwa bratanki. Połączyło nas dążenie do wybicia się na niepodległość. A kiedy po upadku bloku radzieckiego niepodległość nadeszła, to się nią cieszyliśmy. Nagle usłyszeliśmy hasło, że będzie „Budapeszt w Warszawie”, i wolnościowa wspólnota polsko-węgierska została zawężona do fanów Kaczyńskiego i fanów Orbána. Oni niezależności sądów, uczelni i mediów od władzy politycznej bronią tylko wtedy, jeśli im to politycznie pasuje.

Nic nie pomogło, że uczelnia ma już swój dorobek, wykształciła tysiące studentów z różnych krajów, w tym z USA, a jej fundator George Soros uciekł z Budapesztu przed Sowietami tłumiącymi węgierską rewolucję antykomunistyczną, dorobił się na Zachodzie fortuny i wspiera od lat finansowo organizacje społeczeństwa obywatelskiego zwłaszcza w krajach postkomunistycznych.

To, co w świecie otwartych demokracji jest godne pochwały, w świecie „demokracji nieliberalnych” typu Węgier Orbána jest przedmiotem ataków z wykorzystaniem antysemityzmu. Sorosa przedstawia się jako superbogatego Żyda, który chce rządzić światem razem z finsansjerą żydowską. Idąc do uniwersytetu, można było ostatnio napotkać plakaty z podobizną Sorosa i dorysowaną hitlerowską swastyką. Węgry mają czarny faszystowski rozdział swej wojennej historii połączony z kolaboracją z niemieckim nazizmem i eksterminacją tamtejszych Żydów. Dlatego chwyty rodem z propagandy nazizmu, faszyzmu, skrajnej prawicy są tu szczególnie szokujące.

Nowi despoci nie mają z nimi problemu, bo zakładają, że ludzie są na takie chwyty wciąż podatni. Szerzenie wychowania obywatelskiego przeciwko nacjonalizmowi, rasizmowi, dyskryminacji kobiet i mniejszości nowi despoci i ich zwolennicy uważają za zagrożenie, a nie zasługę. Oni chcą mieć pełną kontrolę nad życiem publicznym, a nawet prywatnym, tymczasem dzięki obywatelskiej edukacji społeczeństwo staje się mniej podatne na hasła rządów autorytarnych, które zwalczają oddzielone od państwa społeczeństwo obywatelskie, niezależność sądów i mediów od władzy politycznej. Więc zamiast wspierać te ruchy lub przynajmniej zachować neutralność, jak przystoi państwu demokratycznemu, uznali je za rywali politycznych i zaczęli zwalczać w majestacie państwa i prawa.

Gdy Kaczyński obiecywał Polsce Budapeszt w Warszawie, zapowiadał w istocie, że pod jego rządami nasze państwo pójdzie w podobnym kierunku. Mało kto brał to wtedy na poważnie.