Dzieci jakoś się nie rodzą, emigranci nie wracają

500+ miało wyraźnie zwiększyć liczbę dzieci rodzących się w Polsce. Zwiększyło minimalnie. Według GUS w zeszłym roku urodziło się 407 tys., o 20 tys. więcej niż rok wcześniej. Osiągnęliśmy współczynnik 1,45 dziecka na kobietę w wieku reprodukcyjnym. Do bezpieczeństwa demograficznego trzeba współczynnika 2,1. Na razie pisowski program działa kiepsko.

Dzieci się nie rodzą, imigranci za chlebem nie wracają. Kto z ludzi młodszych, obytych już w świecie, chciałby żyć w kraju zarządzanym przez rząd, którego ministrowie raportują biskupom, że na zajęcia o teorii gender jest w szkołach państwowych szlaban i że nie wiadomo, czy uda się obsadzać duchownych w roli wychowawców klasowych?

Każdy odpowiedzialny rząd troszczy się o demografię. Ale nie każdy robi na tym tak nachalnie politykę, kupując poparcie wyborcze. Zasiłek 500+ kosztuje budżet państwa blisko 30 mld zł rocznie. Jego zwolennicy podkreślają, że dzięki tym pieniądzom wyraźnie poprawił się poziom życia trzech milionów ludzi, wyciągając ich z skrajnego ubóstwa.

To może być prawda, a efekt pożądany, ale cena wydaje się słona. Bo zanim ci wyciągnięci z nędzy zaczną się integrować społecznie i nim zacznie się rodzić naprawdę więcej dzieci, mogą upłynąć długie lata. Według prognoz demograficznych ludność Polski może się skurczyć do 34 mln w połowie wieku, czyli względnie niedługo. Każdy odpowiedzialny rząd powinien działać, bo inaczej rozpadnie się system emerytalny, a wraz z nim elementarna solidarność pokoleń. Podobnie z zasypywaniem drastycznych nierówności społecznych.

Sęk w tym, że PiS z polityki społecznej i rodzinnej robi instrument polityczny, wręcz ideologiczny. Bo pomaga w nadziei, że objęci pomocą, ich bliscy i znajomi zostaną wiernym elektoratem partii Kaczyńskiego w sojuszu z o. Rydzykiem i przymkną oko na całą resztę. Pisowska prawica chce budować społeczeństwo ideologiczne, tak jak stary reżim peerelowski.

W PRL miano zbudować kraj nowego człowieka socjalistycznego, w Polsce pod rządami PiS próbuje się ograniczyć i w końcu zlikwidować elementy społeczeństwa liberalnego, a wzmocnić elementy konserwatyzmu obyczajowego i kulturowego. Społeczeństwo, o jakim marzy PiS, to społeczeństwo katolickie światopoglądowo, konserwatywne obyczajowo i kulturowo oraz prawicowe politycznie.

Tych celów nie da się osiągnąć, ale próbować można. Nie da się, bo społeczeństwo polskie rozpadło się wskutek polityki pisowskiej na segmenty niezdolne do dialogu i współpracy, a instytucje arbitrażowe zostały zablokowane. Nie da się ani siłą, ani propagandą namówić kobiet do rodzenia dzieci i emigrantów zarobkowych do powrotu tylko dlatego, że wzywają do tego Kaczyński z Morawieckim. Nie da się zamknąć ust kobietom, które chcą in vitro czy nie chcą całkowitego zakazu legalnej aborcji. Polska po prawie 30 latach suwerenności jest społeczeństwem głęboko i trwale zróżnicowanym, które nie podda się przeróbce na jedno ideologiczne kopyto.

W rzeczywistości ludzie podejmują ważne dla siebie decyzje, jeśli widzą w nich sens i szanse powodzenia. A bez nowoczesnej, lecz kosztownej infrastruktury instytucjonalnej pomocy potrzebnej do wychowania dzieci kobiety tej szansy mogą nie dostrzegać. Te zaś, które nie chcą żyć w społeczeństwie, w którym ich rola sprowadza się, jak było dawno, dawno temu, do dzieci, kuchni i Kościoła, nie będą też chętne do rodzenia tylko po to, by rosły zasoby siły roboczej i poborowej. Emigranci muszą poczuć siłę złotego, by porzucić dla niego euro, dolara czy funta.