Nie wrobili Tuska

Im kury wyprowadzać, a nie mierzyć się z Tuskiem. Szef Rady Europejskiej i były premier Polski zapunktował przed komisją do sprawy Amber Gold podwójnie. Po pierwsze, pokazał klasę i doświadczenie polityka z najwyższej półki. Po drugie, ani przez moment nie dał sobie narzucić ich narracji o aferze.

Jego główna teza wybrzmiała przekonująco. Nie jest rolą premiera w demokratycznym państwie prawa ręczne sterowanie prokuraturą i służbami specjalnymi. Parze Wassermann–Kownacki wytknął pośrednio, że tej roli nie rozumieją, tak jak nie rozumieją demokracji opartej na trójpodziale władz.

Reszta była polityką. Wassermann po klęsce w Krakowie musiała pokazać prezesowi Kaczyńskiemu, że ma przyszłość w polityce. Krążą plotki, że prezes widzi ją w roli następcy Ziobry, który zdemolował pisowską kampanię, gdy zawistował antyeuropejską kartą pod pretekstem pytania do kontrolowanego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego. Wist powszechnie odebrano jako przygotowanie do wyjścia z Unii Europejskiej. A to kandydatom PiS w wyborach w miastach, a nawet na wsi, nie pomogło. Przyznał to nawet pisowski dygnitarz Jacek Sasin.

Wassermann odrobiła lekcję po pisowsku. Do tego była przygotowana. Chciała wmówić Tuskowi winę, której on nie ponosi. Jej plan się rozleciał już w pierwszych kwadransach. Żałosnej pomocy posła Kownackiego w tym planie nie warto komentować.

Aferę należy wyjaśnić, ale nie w taki sposób, by robić z dochodzenia polityczne widowisko. Do tego pisowski tandem nie był przygotowany. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Partyjne uprzedzenia wzięły górę nad interesem publicznym.

Tusk rozegrał Wassermann mistrzowsko właśnie na tym polu, na którym chciała ona wydać mu bitwę. Wykazał, że i nią, i jej mocodawcami kierowały intencje czysto polityczne. Tym samym podważył wiarygodność komisji pod jej przewodnictwem. Nie chodziło o aferę, tylko o Tuska. I Tusk się obronił, a Wassermann skompromitowała.

Czekamy teraz na udział Donalda Tuska w obchodach stulecia odzyskania niepodległości. Tusk na białym koniu nie przyjedzie, bo nie chce. Ale to on ma prawdziwą polityczną przyszłość, a nie Wassermann z Kownackim. I tylko od niego zależy, czy ją uskuteczni w Polsce.