Mordor biskupa Mordowicza

Samotność księży, obłuda i zło systemu kościelnego. O tym jest „Kler” Wojciecha Smarzowskiego.

<Uwaga, spoilery!>

Film o niebo lepszy niż „Wołyń”. Bynajmniej nie antyreligijny. Nie jest też antyklerykalny, bo trzech księży, którzy są w nim głównymi bohaterami, to ludzie z krwi i kości, zmagający się ze swoimi emocjami i wyzwaniami swej roli społecznej.

Z tej trójki dwóch nie daje rady. Jeden woli jechać do Rzymu na kościelną synekurę, niż stanąć w prawdzie, tak jak czyni jego kolega, trzeci z trójki, alkoholik, który porzuca nałóg z miłości do dziewczyny. Odstępuje też od żądania, by przerwała ona ciążę, w którą z nim zaszła.

Drugi z trójki podpala się na oczach biskupa, najbardziej zdemoralizowanego przedstawiciela kościelnej korporacji (świetna kreacja Janosza Gajosa). Przed aktem samospalenia spowiada się przed swymi parafianami ze swych grzechów. Można w tym widzieć rozpaczliwą próbę oczyszczenia i protestu.

Wątek pedofilii w Kościele nie jest w filmie centralny, choć scena z przesłuchaniem ofiary w kurii biskupiej jest jedną z najmocniejszych. To zejście do Mordoru biskupa Mordowicza. Ale „Kler” nie jest filmem o pedofilii w Kościele, tylko o systemie, którego pedofilia jest skutkiem. Nie jedynym.

Równie złe jest uwikłanie w brudne interesy i brudną politykę, jawne gwałty na chrześcijaństwie ewangelicznym.

Media podały, że widownia filmu podczas pierwszego weekendu projekcji w kinach w całej Polsce sięgnęła prawie miliona osób. To znaczy, że ludzie chcą skonfrontować swoje doświadczenie kościelne z tym, co pokazuje film, a czego nie pokazują seriale typu „Ojciec Mateusz”.

Podczas mojego seansu widownia najpierw reagowała śmiechem i docinkami, potem zapadła cisza. Oklasków na koniec nie było. Słusznie, bo to nie jest film do śmiechu, tylko do opamiętania.

Czy przyniesie jakiś przełom, zależy także od samego Kościoła. Na razie episkopat wstrzymał zapowiadane wcześniej oświadczenie w sprawie „Kleru”. Nie przyłączył się do hejtu na prawicy. Też słusznie, bo film Smarzowskiego na niego absolutnie nie zasługuje. Jego dzieło jest prekursorskim zaproszeniem do debaty o tym, jakiego Kościoła wierzący Polacy potrzebują, żeby nie stracić wiary.

PS. Biskup opolski Andrzej Czaja poszedł na film. W lokalnym radiu powiedział między innymi : „To wbija nie tylko w fotel, ale rzeczywiście boli. Powiem: nawet przygnębia. Pojawia się gdzieś takie pytanie: czy jest aż tak źle w Kościele, w stanie duchownym? (…) I tutaj jest, i ból, ja bym powiedział nawet taki wewnętrzny pewien bunt, jak można aż tak! Ale jako biskup niestety to też stwierdzam, że czasem z taką patologią też mam do czynienia i za tym bólem i buntem przede wszystkim rodzi się jakaś taka jeszcze większa mobilizacja do tego, żeby jeszcze więcej się zatroszczyć o świętość życia kapłanów, żeby jeszcze więcej troszczyć się o to, aby braterstwo kapłańskie lepiej funkcjonowało” (za portalem deon.pl).