Ani „walka z faszyzmem”, ani „wstawanie z kolan”, czyli jakiej polityki historycznej potrzebuje Polska

Ani ,,walka z faszyzmem’’, ani ,,wstawanie z kolan’’, czyli jakiej polityki historycznej Polska nie potrzebuje. Takie stanowisko zajął w dyskusji o polskiej polityce historycznej socjolog z UW dr Michał Łuczewski. Rozmowę z nim opublikowała właśnie PAP.

To głos interesujący, bo choć Łuczewski udziela się raczej po stronie prawicy, to jednak jego wypowiedź wykracza poza modne dziś schematy myślowe. O ile ,,walki z faszyzmem’’ bym nie ignorował, bo ekstremalny nacjonalizm stanowi dziś problem, o tyle mogę się zgodzić, że ,,wstawanie z kolan’’ to retoryka potrzebna głównie prawicy, a nie głębszemu zrozumieniu naszej niesamowicie skomplikowanej historii i tożsamości.

Od typowej narracji prawicowej różni Łuczewskiego np. wyważona ocena twórczości Jana Tomasza Grossa, autora słynnych „Sąsiadów”, książki, która stała się przełomem w debacie o postawie Polaków wobec zagłady Żydów.

Zdaniem Łuczewskiego istotne jest „nie to, że Gross krytykuje te postawy, ale istotne jest, po co to robi. Jan Tomasz Gross pokazuje, co jest szczególnie ważne w kontekście chrześcijańskim, że im większa jest wina naszych przodków, czyli pośrednio także nas jako ich potomków, tym większe staje się nasze późniejsze nawrócenie. Moralistyczny ton jest tu czasem większy niż u tych, którzy przy każdej okazji powtarzają, że Polacy po prostu mają być dumni z Polski. Jan Tomasz Gross też chce być dumny z Polaków, ale w taki sposób, żeby umieć odważnie przyjrzeć się także temu, co w naszej przeszłości było złe”.

Gross chyba nie odrzuciłby takiej interpretacji swoich prac. Można się z Łuczewskim zgodzić także co do tego, że dobra polityka historyczna nie zamiata pod dywan rzeczy złych w dziejach, tylko ukazuje je w szerszym kontekście, abyśmy umieli sobie z nimi poradzić moralnie i intelektualnie.

Od polityki historycznej nie uciekniemy, ale chodzi o to, aby była lepsza, uczciwsza, nie służyła tylko doraźnym interesom tej czy innej partii znajdującej się aktualnie u władzy.

Sprowadzanie polityki historycznej do lustracji czy walki narracji „lewicowych” z „prawicowymi” to amunicja w bieżącej walce politycznej. Nie buduje ona jednak tego, co Łuczewski nazywa „kapitałem moralnym”, a to on powinien z nas tworzyć pewną wspólnotę. W rzeczywistości idziemy w przeciwnym kierunku. Rządzi nami logika podziału i konfrontacji.

Wy macie KOR i AK, a my mamy „żołnierzy wyklętych” i Solidarność Walczącą. Wy macie Katyń, a my Smoleńsk. Wy macie Lecha Wałęsę, a my Lecha Kaczyńskiego. Wy macie Okrągły Stół, a my „dobrą zmianę”. Wy macie Kościół otwarty księdza Tischnera, a my mamy Kościół narodowy ojca Rydzyka. Na takich opozycjach daleko nie ujedziemy.

Lepiej by było, gdyby żadnej „polityki historycznej” nie było, tylko żeby była rzetelna nauka historii i wniosków, jakie z niej płyną, a politycy trzymali się od niej z daleka.

Ale tak nie jest. Dr Łuczewski pomija milczeniem deprawację, jakiej ulega „polityka historyczna” pod rządami „zjednoczonej prawicy”.

Dwa przykłady mówią tu wszystko: tak zwana nowelizacja ustawy o IPN, która miała zamknąć usta właśnie Grossowi i niezależnym od władzy badaczom Holokaustu, oraz porównanie przez obecnego szefa IPN pana Szarka porozumień Okrągłego Stołu z udziałem między innymi braci Kaczyńskich i przedstawicieli Kościoła do „nowej Jałty”. Z zachowaniem należnych proporcji taką politykę historyczną można porównać do komunistycznego kłamstwa katyńskiego.