Ciąże równe i równiejsze

Gdyby Marta Kaczyńska nie była córką swoich rodziców, nie budziłaby zainteresowania. Nieudane małżeństwa ludzi z różnych warstw społecznych to w katolickiej Polsce żaden news. Tak samo śluby w wysokiej ciąży. I rodziny „patchworkowe”.

Na uwagę zasługują obywatelskie protesty w obronie niezależności sądownictwa od polityków. Trwają w wielu miastach Polski, mimo że władza nic sobie z nich (na razie) nie robi. I wszyscy obywatele, którym nie jest wszystko jedno, w jakim państwie żyją, praworządnym czy autorytarnym, tę lekcję arogancji i pogardy zapamiętają na długo.

Tu jednak mamy do czynienia z osobą publiczną, która udziela się jako felietonistka prorządowego tygodnika. Tygodnik, jak cały obóz obecnej władzy, ostentacyjnie manifestuje swoje przywiązanie do katolicyzmu i Kościoła. Stryj Marty Kaczyńskiej oświadczył publicznie, że „fundamentem polskości jest Kościół i jego nauka”.

Otóż ta nauka w sprawie małżeństwa jest dość prosta: nie opuszczę cię aż do śmierci. Siostrzenica prezesa PiS bierze ślub po raz trzeci. A po raz drugi – kościelny. Uzyskała kościelne unieważnienie pierwszego. Obyczaj katolicki nakazuje zaś, by spłodzeniem potomstwa nowożeńcy zajęli się po ślubie, a nie przed nim.

Być może były dobre powody, by poprzednie małżeństwa rozwiązać, a dzieci „ubogacić” doświadczeniem rodzinnej destabilizacji. Być może Kościół słusznie uznał racje Marty Kaczyńskiej i pobłogosławił jej kolejny związek. Możliwe, że jej status publiczny nie miał na to żadnego wpływu.

A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie była ona tym, kim jest, mogłaby mieć duży kłopot z urzędnikami kościelnymi. Wiedzą coś o tym szarzy katolicy, którzy też ubiegali się o unieważnienie kościelnego małżeństwa. Wiedzą katolicy, którzy są wciąż wykluczani sakramentalnie ze wspólnoty kościelnej, bo założyli, niezgodnie z prawem kościelnym, nowe rodziny.

Sprawa MK zasługiwałaby na zainteresowanie wyłącznie mediów plotkarskich, gdyby nie to, że jest kolejnym przykładem hipokryzji na wysokich społecznych szczytach. Stryj ogłasza nauki katolickie fundamentem polskiej tożsamości, a we własnej rodzinie ma sytuację rażąco sprzeczną z tymi naukami i nie potrafi sobie z tym poradzić. A Kościół milczy, bo wiadomo, kim jest stryj. Czy to się może podobać zwykłym katolikom?