Kościół w Polsce idzie tą samą drogą, co wcześniej irlandzki

Wynik referendum irlandzkiego to katastrofa dla Kościoła i katolików w tym kraju. I memento duszpasterskie dla innych Kościołów: nie idźcie tą drogą. Droga irlandzka była podobna do tej, którą dziś idzie Kościół w Polsce. W kontrze do zmian kulturowych w kraju i Europie.

Dlaczego Irlandczycy tym razem zignorowali nauki Kościoła

Społeczeństwo zmieniało się stopniowo, zwłaszcza w młodszych pokoleniach. Legalny rozwód przyjęto w referendum dopiero w 1995 r. Małżeństwa osób tej samej płci – w 2015 r. (wynik podobny jak w ostatnim referendum aborcyjnym: 62 proc. za, 38 proc. przeciw).

Wielkie znaczenie dla zmiany nastawienia miał kryzys pedofilski w Kościele. Kościół irlandzki usiłował go zamiatać pod dywan, a nawet kontratakować, że to spisek uknuty przez wrogów wiary katolickiej. Nie chodziło jednak tylko o krzywdzenie dzieci. Chodziło też o traktowanie kobiet, tak jakby były one własnością Kościoła, ojca, męża.

W tym schemacie prawo kobiety do wyboru, czy chce urodzić dziecko w jej aktualnej sytuacji, się nie mieściło. Kościół był przeciwny jakiejkolwiek zmianie na tym polu. Miał w tym poparcie prawicy politycznej.

Taki model działał jeszcze w 1983 r., gdy w referendum Irlandczycy zagłosowali masowo za całkowitym zakazem legalnej aborcji: 67 proc. za, 33 proc. przeciw. 35 lat później w kolejnym referendum aborcyjnym zdarzyła się rzecz niesamowita: prawie ten sam wynik, tylko w przeciwną stronę!

Przeciwko uchyleniu obowiązującego restrykcyjnego prawa, przyjętego w wyniku referendum w 1983 r., było, w zaokrągleniu, 33 proc. Za uchyleniem, torującym drogę do legalnej aborcji, 66 proc.

Obłuda niszczy autorytet

A zatem w Irlandii dokonała się zmiana społeczna i kulturowa, taka jak w zdecydowanej większości demokracji w Europie: autorytet Kościoła rzymskiego i w ogóle instytucji religijnych słabnie. Umacnia się natomiast poparcie dla autonomii i praw jednostki. Bardzo źle odbierana jest obłuda Kościoła czy rządu, który mówi jedno, a robi (lub nie robi) drugie. Ujmuje się za nienarodzonymi bardziej niż za potrzebującymi zorganizowanej pomocy narodzonymi.

W Irlandii przeciwnicy zmiany podkreślali, że dzięki surowemu (nawet bardziej od antyaborcyjnych przepisów w Polsce) prawu liczba aborcji wykonanych legalnie (wyłącznie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia matki) nie sięga 30 rocznie. Tylko że corocznie kilka tysięcy Irlandek usuwa legalnie niechcianą ciążę poza krajem, a jeszcze więcej sprowadza pigułki wczesnoporonne (też zakazane, kara za aborcję może sięgać 14 lat).

„Irlandzki” potencjał w Polsce

W Polsce poparcie dla liberalizacji prawa antyaborcyjnego rośnie. Są różne badania na ten temat, wyniki zależą, jak zawsze, od postawionego pytania. W badaniu IPSOS z zeszłego roku zwolenników zaostrzenia w stylu Kai Godek było zaledwie 8 proc., zwolenników obecnej sytuacji prawnej, zwanej nietrafnie kompromisem, 45 proc., ale niewiele mniej było zwolenników liberalizacji – 42 proc. Wśród nich część wyborców PiS.

Wielu ludzi Kościoła nie rozumie, że w demokracji nie trzeba popierać aborcji, a jednocześnie można tolerować czy popierać prawo kobiety do wyboru i legalnego, bezpiecznego dostępu do zabiegu. W zróżnicowanym społeczeństwie typu nowoczesnego kwestionowanie tego prawa odwraca się przeciwko kwestionującym, bo jest odbierane jako nieuzasadniona opresja.

Jeśli skumulujemy błędy polityki kościelnej i rządowej z wynikami badań opinii społecznej, dostrzeżemy i u nas potencjał „irlandzki”.