Zakaz handlu w niedzielę, czyli Himalaje obłudy

Zjednoczona prawica uległa w sprawie zakazu Kościołowi i Solidarności Piotra Dudy. Chodziło jej o punkty polityczne. Można to nazwać spłatą długu za poparcie Kościoła i NSZZ Solidarność dla PiS w kampanii wyborczej pod zasłoną propagandową, że chodzi o obronę praw rodziny i pracowników.

Jednak na manipulacjach o charakterze politycznym biedni i wykluczeni zwykle nic nie zyskują, za to zyskują ludzie władzy i biznes z nimi powiązany. Mogą pozować na obrońców ubogich, choć w istocie chodzi o konsolidację poparcia.

Ale niedługo władza się i tak wycofa. Podobnie jak Orbán na Węgrzech. Bo oto już w sondażu Pollstera z pierwszych dni marca niezadowolonych z zakazu jest ponad połowa – 58 proc. pytanych. Od dawna przygotowane są rozmaite sposoby obchodzenia zakazu. W tej akurat dziedzinie Polacy są mistrzami.

Nad zakazem unosi się potrójny nonsens: ekonomiczny, społeczny i kulturowy. Ekonomiczny i społeczny wykazali przedstawiciele opozycji w niedzielnej „Kawie na ławie”.

Nonsens ekonomiczny polega na stratach dla budżetu państwa: niższe dochody oznaczają niższe podatki. Straty centrów handlowych pobudowanych przy zachodniej i wschodniej granicy Polski z myślą o klientach z Niemiec i obwodu kaliningradzkiego pójdą w miliardy. Jeśli centra trzeba będzie zamknąć albo mocno zredukować, to miejsca pracy pójdą się bujać. Dotknie to tysięcy osób, w tym także młodych.

Jest też nonsens dotyczący prawa pracy. Analiza Forum Obywatelskiego Rozwoju pokazuje sprzeczność wprowadzonego zakazu z zasadą, że „władza wykonawcza nie może wyręczać ustawodawcy w określaniu tego, co jest zabronione lub dozwolone, a władzy sądowniczej w stosowaniu prawa”.

W wymiarze społecznym byłoby przyzwoicie, gdyby to same kasjerki, które teraz są tarczą ochronną zakazu w propagandzie rządowej, miały prawo wyboru, na jakich warunkach i kiedy chcą pracować. To samo dotyczy młodych dorabiających sobie pracą w sklepach objętych od 11 marca zakazem niedzielnym. Czy rzeczywiście wolą stracić ten dodatkowy zarobek?

Tego nie trzeba regulować ze szczebla rządowego, wystarczy na szczeblu miejsca pracy. Od tego są związki zawodowe, inspekcja pracy, gospodarni właściciele. Decentralizacja, deregulacja i wolność wyboru w generalnych ramach prawa są zwykle lepsze niż zakazy i nakazy zarówno w gospodarce, jak i w społeczeństwie.

Co do wymiaru kulturowego, to przykazanie, aby dzień święty święcić, ludzie wierzący mogą bez przeszkód realizować bez zakazu handlu. Zakaz ten pośrednio pokazuje, że Kościół nie bardzo wychował katolików do świętowania niedzieli.

Poza tym są u nas ludzie niewierzący albo wyznający inne wiary. Dlaczego rząd, pod naciskiem Kościoła rzymskiego, ma im organizować niedzielę? Chrześcijaństwo powinno brać w obronę biednych i wykluczonych społecznie. Rząd także, lecz racjonalnie, a nie ideologicznie, badając koszty, straty i zyski.

Kościół ma troszczyć się o kondycję moralną wiernych i sam dawać przykład, wyrzekając się ekonomii chciwości na własnym podwórku. Rząd natomiast obowiązek troszczyć się o budżet państwa, siłę złotego i spokój społeczny. Inaczej Himalaje obłudy będą rosły i rosły.