Monika Jaruzelska kreacją polityczną Czarzastego?

Start Moniki Jaruzelskiej z listy SLD w wyborach samorządowych to jakieś kuriozum. Oby się nie skończyło taką polityczną „wtopą” jak start Magdaleny Ogórek promowanej przez Leszka Millera w wyborach prezydenckich.

Jeśli to ma być pomysł obecnego szefa SLD na wyborczą reaktywację jego ugrupowania przy pomocy p. Jaruzelskiej, to dla córki generała może być ciężkim wyzwaniem, a słabej dziś partii wcale nie musi pomóc. Jest to krok w przeszłość, zamiast w przyszłość.

Pani Jaruzelska nie dała się dotąd poznać jako działaczka polityczna ani na szczeblu samorządowym, ani krajowym. Sama dystansuje się nawet teraz od polityki. Nie wiemy nawet, gdzie miałaby startować. Naturalne miejsce byłoby w Warszawie, ale Jaruzelska raczej zaprzecza.

Że wszystko dzieje się jednak za jej wiedzą i zgodą, wynika jasno z tweeta pana Czarzastego. Podziękował jej za przyjęcie propozycji. Czyli inicjatywa wyszła nie od niej, tylko od SLD.

Dlaczego się zgodziła? Podkreśla, że nie chodzi jej o ojca, który i tak zostanie dla wielu ludzi i w historii generałem, lecz o monitorowanie skutków tak zwanej ustawy degradacyjnej.

Ustawa, jak wiemy, nie uderza materialnie w zdegradowanych czy w ich rodziny, ale uderza symbolicznie. Mówiąc językiem pisowskim – „godnościowo”.

Można zrozumieć, że Jaruzelska chce im okazać solidarność. Ale czy jest gotowa na polityczne ataki, które z pewnością przypuści na nią prawica, by zniweczyć jej szanse?

Nie będzie to trudne, bo pisowska propaganda nie cofa się przed zwalaniem win ojców na ich potomstwo.

Kalkulacja polityczna Czarzastego wydaje się taka: przetestujemy wyborczy potencjał Jaruzelskiej. Jeśli wynik będzie obiecujący, zaproponują jej być może start w wyborach parlamentarnych. W końcu popularność generała Jaruzelskiego utrzymywała się na wysokim poziomie także w Polsce niepodległej i demokratycznej.

Zapomniano o jego udziale w czystkach antysemickich w wojsku i w interwencji w Czechosłowacji, o masakrze robotników Wybrzeża w 1970 roku, gdy był ministrem obrony, i górników „Wujka” w 1981 roku, gdy był już szefem partii i państwa.

Zapamiętano spotkania z papieżem Wojtyłą, który nazwał go polskim patriotą, i jego krótką prezydenturę, kiedy nie użył siły przeciwko demokratycznej transformacji.

Degradacja, jak to zwykle bywa z polityką pisowską, przyniesie raczej skutek odwrotny od zamierzonego. Wzmocni ten wybiórczy wizerunek generała w opinii publicznej. A to przełoży się na poparcie dla jego córki. I na to może liczy dziś SLD.