Rewolucja ma twarz Biedronia?

Gdyby Robert Biedroń stanął teraz do walki o prezydenturę stolicy, zrobiłby trzeci wynik wyborczy (16 proc.). po Rafale Trzaskowskim (36) i Patryku Jakim (24). Tak wynika z sondażu Kantar MB z 4 marca dla portalu WP.pl. Nieźle, bo Biedroń jest prezydentem dalekiego od Mazowsza Słupska i mało chodzi do mediów.

Czyżby sondaż ujawniał, a może nawet potwierdzał, tęsknotę części wyborców do jakiejś rewolucyjnej zmiany na scenie politycznej? Wojciech Szacki z think tanku POLITYKA INSIGHT uważa, że gdyby trend sondażowy się utrzymał, a Biedroń rzeczywiście by wystartował w Warszawie i wygrał, byłaby to szansa na rewolucję na naszej scenie politycznej. W PO doszłoby zapewne do rozłamu i obalenia Schetyny, a lewica mogłaby się odrodzić pod przywództwem, czy może raczej patronatem, Biedronia.

Ale trzeba też dostrzec „plusy ujemne”. Bo gdyby Biedroń miał wygrać, to czyim kosztem? Przecież nie odbierze głosów Jakiemu, tylko Trzaskowskiemu. Wzmocni siebie, osłabi PO, ale czy pomoże lewicy – i jakiej? Naturalnie na razie to wszystko spekulacje, lecz inspirujące do myślenia politycznego.

Centroprawica nie znika tak szybko ze sceny, jakby może chciał elektorat tak zwanej nowej lewicy. Na półmetku kadencji PiS wytraca impet. Przychodzi zmęczenie i rozdrażnienie pazerną i kłótliwą nową elitą władzy.

Pojawiają się poważne – poważniejsze niż zgrzyt między marszałkiem Terleckim a ministrem Gowinem o edukację wyższą – sygnały walk frakcyjnych w obozie „zjednoczonej prawicy”: kryzys wokół notatek MSZ ostrzegających przed bojkotem panów Dudy i Morawieckiego w Waszyngtonie.

Im więcej zaprzeczeń ze strony osób tak wiarygodnych jak minister Kempa i minister Szczerski, tym większy niepokój. Szanse na rewolucję pod proporcem Biedronia są jednak dzisiaj mniejsze niż na kontynuację prawicowej kontrrewolucji narodowo-katolickiej.