Pełna prawda o Markowej

Pisowska maszyna prawdy i „bezpieczeństwa narracyjnego” na razie skrzypi. Premier Morawiecki spotkał się z częścią dziennikarzy zagranicznych akredytowanych w Polsce w Markowej. To część zarządzania kryzysem, jaki wywołała niedoróbka prawna w ustawie o IPN.

Morawiecki nie powiedział wszystkiego o sprawie państwa Ulmów. Jej bohaterom, zamordowanym wraz z ukrywanymi przez nich Żydami, należy się podziw i szacunek.

Ale cała prawda jest bardziej złożona. Na Ulmów doniósł polski policjant granatowy. Obstawę dla niemieckich żandarmów mordujących Żydów i rodzinę Ulmów tworzyli czterej polscy policjanci, w tym donosiciel. Dwa lata temu POLITYKA wydrukowała rozmowę Joanny Podgórskiej z dr. Mateuszem Szpytmą, spokrewnionym z Ulmami historykiem z IPN, teraz członkiem zespołu polsko-izraelskiego, który ma rozładować kryzys nowelizacyjny. Oto fragmenty wywiadu, dotyczące tego, o czym premier mediom w Markowej nie powiedział:

Joanna Podgórska: – Markowa nie ma ciemnych, wojennych kart w kwestii żydowskiej?
Dr Mateusz Szpytma: – Ma. W grudniu 1942 r. sołtys na rozkaz Niemców zorganizował poszukiwanie Żydów. To się odbywało pod groźbą. Żeby utrzymać porządek we wsi, Niemcy wyznaczali zakładników. Oznajmiali, że mężczyźni z 20 domów w tym miesiącu są zakładnikami. Jeśli zostaną złamane okupacyjne zarządzenia albo nie wykonają poleceń, idą do obozu albo i pod ścianę. Wtedy w Markowej ukrywało się ponad 50 Żydów i Niemcy o tym wiedzieli. Kazali mieszkańcom wsi wydać ich po dobroci. Kto brał udział w poszukiwaniach, dokładnie nie wiadomo. Informacje są sprzeczne. Na pewno sołtys i co najmniej kilkunastu mieszkańców. Znaleźli i wydali Niemcom 25 Żydów, którzy następnego dnia zostali rozstrzelani.

Po wojnie nie wszyscy Polacy chętnie przyznawali się do ukrywania Żydów. Dlaczego?
Szpytma: Niektórzy do dziś mają z tym kłopot. Powody były różne. Zawsze mogły pojawić się podejrzenia, że zarobili na tym majątek. Do niektórych po wojnie przychodziły paczki od ocalonych. Skromne: kilka pomarańczy, jakaś bluzeczka, ale ludziom się wydawało, że w tę bluzeczkę zawinięte jest na pewno złoto. Zwykła ludzka zazdrość. Inni mogli mieć pretensję, że ukrywając Żydów, narażali życie nie tylko swoje, ale i sąsiadów. Po śmierci Ulmów do mieszkańca Markowej przyszło anonimowe ostrzeżenie: „Te żydy, co macie u siebie to usuńcie ich w jakikolwiek sposób, bo z wami będzie to, co z Józkiem”.

Kiedyś pewna Żydówka, która przyjechała tu pod pomnik Ulmów, powiedziała mi, że ona nawet bardziej niż Ulmów podziwia tych, którzy po ich śmierci zdecydowali się nadal ukrywać Żydów. Na szczęście po marcu 1944 r. w Markowej nikt z ukrywanych ani ukrywających już nie zginął. Niechęć do pomagających mogła być powodowana również poczuciem, że ktoś taki zachował się bardziej moralnie; że jednak było można. Święci często bywają przecież wyrzutem sumienia.

[Dobrze powiedziane, Panie Doktorze. Ale dopowiedzmy: efektem biedy, strachu przed karą lub zemstą było zbiorowe milczenie. Kryły się pod nim ponure tajemnice, a także nierzadko antysemityzm. Muzeum Ulmów powstało dopiero po 1989 roku w wolnej Polsce. Budowę zaczęto w 2013 roku, za rządów PO/PSL, jednym z twórców był pochodzący z Markowej dr Szpytma. Otwarcie nastąpiło za rządów PiS osiem lat później. Jednak upamiętnianie Sprawiedliwych ratujących Żydów na Podkarpaciu napotykało na opór].

Po polskiej stronie ciągle są kłopoty z upamiętnianiem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. W sąsiedniej Dębicy małżeństwo Mikołajkowów, które uratowało kilkunastu Żydów, miało skwer swojego imienia i pamiątkowy cokolik. Radni PiS zdecydowali kilka lat temu, że na skwerze należy posadzić Dęby Katyńskie i wystawić smoleński memoriał w postaci ogona tupolewa i popiersia prezydenta Kaczyńskiego. Cokolik Mikołajkowów odgrodzono od placu, a ich dom zburzono, bo utrudniał dojazd do memoriału smoleńskiego…
Szczerze mówiąc, dreszcz mnie przeszedł. Nie wiedziałem o tym. Nie wiem, jaka była intencja radnych. Jeśli było tak, jak pani mówi, to uważam, że dla Katyńskich Dębów i memoriału można było znaleźć inne godne miejsce.

Wydawałoby się, że Polska powinna się szczycić Sprawiedliwymi, a nasz parlament długo zwlekał z przyznaniem im statusu kombatanta. Marian Turski, więzień Auschwitz, szef działu historii naszego pisma, opowiada, że gdy się o nich upominał, usłyszał od jednego z posłów: po co pan robi takie aj, waj.
To rzeczywiście długo trwało. Przyznano im status kombatancki dopiero w drugiej połowie lat 90. Pewnie to się bierze stąd, że stosunki polsko-żydowskie były bardzo stabuizowane. Po wojnie przyczyniła się do tego jeszcze marcowa antysyjonistyczna [? Chyba antysemicka pod przykrywką „antysyjonistyczną”, panie doktorze? – Aszo] nagonka. Gdy ucichła, temat na długo zniknął. Mnie w szkole podstawowej na historii w ogóle o polskich Żydach nie uczono. W podręcznikach było napisane, że w czasie wojny zginęło sześć milionów obywateli polskich, co każdy z nas, uczniów, rozumiał jako wyłącznie Polaków. Zdejmowanie tabu z tego tematu musiało trochę potrwać.

Niestety, u progu 50-lecia Marca tabu wraca. I może być wzmocnione kneblem. Takie mają być prezenty dla Narodu na stulecie Polski odrodzonej?