Orędzie w próżnię, czyli niech PiS pokaże, że potrafi „razem”

Trudno powiedzieć, do kogo w czwartek trzymał mowę premier Mateusz Morawiecki.

Bo chyba w każdej rodzinie w Polsce mniej więcej wiadomo, czym była okupacja niemiecka i radziecka i kto był ich ofiarą. Z grubsza wie się też u nas, jaki los spotkał Żydów, co to były obozy zagłady i kto w nich kogo masowo eksterminował.

Ponoć wiedza na ten temat jest najmniejsza u najmłodszego pokolenia Polaków i tym przede wszystkim powinien się zająć obecny rząd Polski, w szczególności ministrowie oświaty, szkolnictwa wyższego i kultury.

Nie będzie pedanterią wytknięcie mówcy błędów historycznych, przykrych u szefa rządu, który kształcił się m.in. na Wydziale Historyczno-Filozoficznym Uniwersytetu Wrocławskiego.

Polska nie była pierwszą ofiarą III Rzeszy. Rok wcześniej były nimi Austria (Anschluss) i Czechosłowacja (Sudetenland). Obóz koncentracyjny Mauthausen-Gusen nie został całkowicie zrównany z ziemią, jakby wynikało z przemówienia pana Morawieckiego.

I jeszcze jedno: skoro już premier przywołuje Jana Karskiego w kontekście nieszczęsnej nowelizacji ustawy o IPN, to należałaby się nam od Morawieckiego krótka refleksja o tym, że Karski w czasie wojny użył wyrażenia „polskie obozy śmierci”, i że używała go po wojnie Zofia Nałkowska.

Refleksja powinna pomóc zrozumieć, że nie wszyscy – a może nawet mniejszość – którzy terminu używają, to „anty-Polacy”.

Przemówienie premiera miało zapewne podjąć apel prezydenta Dudy o wyciszenie emocji spowodowanych nowelizacją i nieodpłacanie (ale kto?) nienawiścią za nienawiść (ale czyją?). Morawiecki z marsową miną i zmęczonym głosem mówił rzeczy słuszne, choć powszechnie znane zainteresowanym zarówno w Polsce, jak i w świecie.

Problem polega na tym, że w żaden konkretny sposób nie odniósł się do sedna sprawy, czyli do wywołanego nowelizacją kryzysu w stosunkach Polski pod rządami prawicy z Izraelem, Ukrainą i USA.

Tym samym podtrzymał linię obecnej władzy, tak jakby ciągle nie zdawał sobie sprawy z politycznych i dyplomatycznych tego konsekwencji. A powinien. Inaczej zajęte przez niego stanowisko odebrane będzie w świecie jako odmowa dialogu, a to w przełamaniu obecnego kryzysu dyplomatycznego nie pomoże.

Jedyne zdanie w pięciominutowym oświadczeniu warte zapamiętania (reszta to oczywistości, które Polak zna na pamięć i premier nie musi mu o tym przypominać): „Rozumiemy emocje ze strony Izraela. Trzeba wiele pracy, abyśmy naszą wspólną, często skomplikowaną historię potrafili opowiedzieć razem”.

I to jest prawda. Wobec tego niech obecna władza da przykład tego wspólnego opowiadania naszej „skomplikowanej” historii. Szansę ma na tym polu pan prezydent: niech poczeka z podpisem, aż zjednoczona prawica pokaże, że potrafi rozmawiać, a nie tylko pouczać, piętnować i karać.