Papież boi się wojny atomowej

Jesteś pacyfistą? Chciałbyś zniszczenia światowych arsenałów broni nuklearnej? Franciszek też jest za tym. Podczas rozmowy z dziennikarzami relacjonującymi jego podróż apostolską do Chile został zapytany, czy boi się wojny. Potwierdził i dodał: jesteśmy na granicy, wystarczy wypadek.

Jaki wypadek? Gdzie? Niestety, nie tylko o komunistyczną Koreę mogło chodzić papieżowi, ale też o Bliski Wschód, gdzie Izrael ma broń atomową (oficjalnie nie potwierdza), a Iran nad nią intensywnie pracuje (oficjalnie zaprzecza).

Albo o tak zwaną taktyczną broń jądrową w rękach państw takich jak Rosja czy Pakistan lub „brudną” broń atomową w rękach jakichś grup czy nawet jednostek z dostępem do materiałów i know-how.

Czy świat jest bezpieczny? Czy liderzy mają czas i ochotę serio się nad tym zastanowić, zapytać ekspertów? Bezradność świata w sprawie Korei Północnej może rzeczywiście przerażać.

To przede wszystkim o niej mógł myśleć Franciszek. Ponurą rolę gra tu nie tylko dyktator Kim, lecz także prezydent Trump. Obaj balansują na krawędzi prowokacji. A Putin i Xi chichoczą. Bo wiedzą, że Trump to infantylny dyletant polityczny, nieliczący się z nikim nawet we własnej ekipie.

W istocie nie ma się z czego śmiać. Nie trzeba być pacyfistą, by razem z papieżem bać się nuklearnego „wypadku”.