Coraz puściej w kościołach: pod rozwagę premierowi marzącemu o rechrystianizacji

Sporo poniżej 40 procent spadła frekwencja na niedzielnych mszach świętych. Dane kościelne za rok 2016 to 36,7 procent, o 3,1 procent mniej niż rok wcześniej. Trend spadkowy utrzymuje się. Sekularyzacja społeczeństwa polskiego, i to już pod katolickonarodowymi rządami PiS, postępuje.

Ale są enklawy: poprawia się sprzedaż „Tygodnika Powszechnego”, ksiądz Adam Boniecki ma liczne audytoria. Tyle że ten typ katolicyzmu jest przeciwieństwem tego, który lansują obecny obóz władzy, popierające go media i część biskupów, księży i działaczy katolickich. W tym sensie sprawdzają się ostrzeżenia ludzi wierzących, że Kościół Rydzyka zagraża przede wszystkim Kościołowi Powszechnemu.

Mateusz Morawiecki ogłosił niedawno, że cieszyłby się z rechrystianizacji Europy. Załóżmy, że mówił szczerze, a nie pod episkopat, ojca Dyrektora i lud pisowski. Jeśli tak, to powinien się martwić sekularyzacją u wrót Polski. Dotyka ona ludzi młodszych i mieszkańców większych miast. I zachęcać nie do rechrystianizacji Europy, lecz do reewangelizacji samego Kościoła w Polsce.

Bo i u nas w ten sposób rozwija się proces, przez który przeszły społeczeństwa zachodnie w demokracjach europejskich. Sekularyzacja jest normą, a nie wyjątkiem w demokracji. Odpowiedzią na nią nie może być przymus wiary, tylko przekaz trafiający do współczesnych ludzi.

Ci, którzy chcieliby, jak nowy pisowski premier, cofnąć czas socjologiczny pod hasłem „rechrystianizacji”, poprawiają sobie humor przykładem USA. Tam kościoły chrześcijańskie i świątynie innych religii nie pustoszeją.

Owszem, ale trzeba pamiętać, że demokracja amerykańska dopuszcza całkowitą wolność religii i wyznania, na zasadach „wolnorynkowych”, a zabrania sojuszu ołtarza z tronem. Dzięki temu w USA nie doszło do wojen religijnych i upolitycznienia wiary, a w rezultacie do odwracania się ludzi od religii i jej instytucji na tym tle.

Tymczasem jednym z powodów sekularyzacji w Europie była długa tradycja podtrzymywania właśnie tego sojuszu, który konstytucja amerykańska od razu wykluczyła. Nie da się pogodzić wolności religijnej z wspieraną przez państwo dominacją jednego wyznania.

Morawiecki zapewne nie miał czasu zająć się poważnie tym tematem. Dołączył do polityków, którzy mówią ciepło o chrześcijaństwie niekoniecznie dlatego, że są praktykującymi chrześcijanami, tylko dlatego, że chcieliby zrobić z chrześcijaństwa element tożsamości europejskiej. Rechrystianizacja ma w ich rozumowaniu pomóc w powstrzymaniu ekspansji islamu w Europie.

Może to brzmi dobrze w uszach niektórych Europejczyków, ale jest problem: na siłę i odgórnie nie da rady przerobić ludzi na wierzących. Można ich najwyżej przymusić do religijnego konformizmu. W tym kierunku pewno chętnie by poszła pisowska prawica katolickonarodowa (choć niekoniecznie libertariańska). Lecz polska rzeczywistość podąża w kierunku dokładnie przeciwnym.