Abp Jędraszewski: Nie jestem kapelanem dobrej zmiany

W obszernym wywiadzie dla Onetu abp Jędraszewski pragnie stworzyć wrażenie, że nie jest poplecznikiem obozu pisowskiego. To ciekawe, bo wszyscy wiedzą, że jego publiczne wypowiedzi współbrzmią z przekazem pisowskim z jednym tylko wyjątkiem: polityki aborcyjnej.

W tym punkcie Jędraszewski jest tak radykalny, że bez zmrużenia oka wytyka PiS polityczne kunktatorstwo. Upomina Kaczyńskiego, że lepiej przegrać wybory, niż zostawić bez zmiany ustawę antyaborcyjną. Zwycięstwo za cenę kolejnego tysiąca istnień ludzkich jest moralną klęską. W innych dziedzinach, na przykład przyjmowania uchodźców, do czego nieustannie wzywa papież, takiego radykalizmu hierarcha nie wykazuje.

Dlaczego metropolicie krakowskiemu tak zależy, by go nie uważać za kapelana PiS i dobrej zmiany? Dlaczego niemal wymusza na prowadzącym rozmowę dziennikarzu Onetu, by przyznał, że hierarcha nie jest biskupem pisowskim?

Widocznie jest mu to potrzebne wizerunkowo, bo w Kościele krakowskim broni się jeszcze katolicyzm soborowy, ekumeniczny, dialogowy, którego symbolem są środowiska „Tygodnika Powszechnego” i Znaku, a twarzą ks. Adam Boniecki. Postawa Jędraszewskiego to antypody. Otoczył się w Krakowie ludźmi ideowo i politycznie skonfliktowanymi z „Tygodnikiem”, choć część z nich temu pismu zawdzięcza kariery.

Nc dziwnego, że sam Jędraszewski przyznaje, że spotkanie z obu redakcjami było trudne, a powtórny zakaz publicznych wypowiedzi nałożony na Bonieckiego uważa za słuszny. Nie ma natomiast nic do powiedzenia o samej sprawie Piotra Szczęsnego, a jako naczelny duszpaterz Kościoła krakowskiego powinien mieć. Woli opowiadać, jak się broni przed całowaniem go w rękę (chyba raczej w biskupi pierścień?), lub jak nakłada bezdomnym wigilijne pierogi.

Rozmowa, pełna takich pobożnych frazesów i narcystycznej minoderii, wizerunku metropolity nie poprawia. Jest natomiast instruktywnym przykładem mentalności wielu polskich biskupów rzymskokatolickich. Jednak bynajmniej nie naraża go na konflikt z polską „zjednoczoną prawicą”.

Jędraszewski mówi jej konfrontacyjnym językiem i patrzy na świat współczesny jej oczami, które nie widzą belki w sobie samych. Liberalizm zestawia z nazizmem. Teorię dżenderową nazywa umysłową aberracją. Straszy sekularyzacją Zachodu, idealizuje Polskę katolicką.

Ogłasza, że nie ma trzeciej drogi między byciem po stronie Chrystusa i byciem przeciw niemu. To jest radykalne wykluczenie agnostyków i ateistów, wątpiących i poszukujących – oraz wyznawców wszystkich religii niechrześcijańskich. Kościół zamkniętych okien i drzwi, niezdolny do wyjścia poza ideologiczne szańce „Christianitas”, strojący się w szaty męczenników prawdy, takich jak ks. Popiełuszko, dających odpór „dyktaturze relatywizmu”.

Metropolita czuje się jednym z nich, ale pasuje raczej do amerykańskiego fundamentalizmu chrześcijańskiego, politycznej ideologii sytych, niczym w rzeczywistości niezagrożonych orędowników nowej krucjaty udającej nową ewangelizację. Nie chodzi im o chrześcijaństwo, tylko o rząd dusz, a nawet ciał, i napawanie się misjonarstwem. Podobnie jak politykom pisowskim.