Polska demokracja gaśnie, a my o kotach

Gdy PiS dorzyna ład konstytucyjny, prezes Kaczyński prowokacyjnie przegląda książeczkę o kotach. Na gruzach konstytucyjnego systemu demokratycznego kto ma panować? Kornel Morawiecki od dawna lansuje na premiera swego syna. Morawiecki junior ponoć dobrze się dogaduje z posłem Kaczyńskim. W kręgach pisowskich spekulują, że faktycznie mógłby zostać premierem, ale nie po Szydło, lecz dopiero po Kaczyńskim.

Bo scenariusz jest rzekomo taki: Szydło dziękujemy (nie przyjmuje już zaproszeń na grudzień), teraz Kaczyński, by dokończyć wielką deformę RP, czyli przerobić ją na katolickie państwo ludu pracującego miast i wsi, a dopiero przed wyborami parlamentarnymi młody Morawiecki, aby ocieplić i lekko unowocześnić wizerunek PiS na podobnej zasadzie, jak Duda i Szydło ocieplili go w 2015 roku.

Kto chce, niech wierzy. Ja te scenariusze traktuję sceptycznie. To próba zmiany tematu, tak jak te nieszczęsne koty. Mamy się zastanawiać, czy Kaczyński ludzki chłop, bo kocha koty, albo czy Morawiecki rzeczywiście może być dobrym premierem. Wiadomo, że nie może, bo ma kwalifikacje do zarządzania bankiem średniej wielkości, a nie dużym państwem.

Takie rozważania to nonsens, kiedy PiS idzie w zaparte, nie oglądając się ani na protesty obywatelskie, ani na filipiki opozycji parlamentarnej, ani na brukselskie wezwania do rezygnacji z kursu na autorytaryzm.

Przeciwnie, w obozie władzy panuje buta, z protestów kpią pisowscy notable i zawłaszczone przez PiS media publiczne. I o to im chodzi, by opozycja czuła się bezsilna, bezradna, izolowana. Temu służy atlas kotów.

Polska polityka jest tak chora, że nie ma większego znaczenia, kto jest premierem, Morawiecki, Szydło, Kaczyński. Demontują nam w Polsce demokrację i praworządność, przedstawiając to po orwellowsku jako umocnienie i poszerzenie demokracji i wolności w Polsce, np. w samorządności i prawie wyborczym. Pozorują poważne rozbieżności koncepcji w obozie władzy, gdy w istocie chodzi o walkę frakcyjną o wpływy.

Część ludzi na te koty się coraz chętniej nabiera. Nie chcą PiS u władzy, ale nie chcą też partii opozycyjnych, szczególnie tych dwóch, które jedyne mają znaczące środki i struktury (Nowoczesna właśnie się osłabiła na własne życzenie, bo nie ma pewności, że nowa szefowa zapanuje nad groźbą rozłamu, to z kolei osłabia szanse choćby utrzymanie się wspólnej kandydatury Trzaskowskiego; zła wiadomość).

W obecnej opresywnej sytuacji (kilkaset spraw założonych uczestnikom legalnych pokojowych protestów) nowej partii raczej nie da się zbudować w ciągu roku, dwóch, a tyle czasu zostało do serii wyborów.

Na domiar złego, popularna staje się postawa dystansowania się od tradycyjnych, zakorzenionych partii politycznych w imię mrzonki o nowym wspaniałym świecie demokracji referendalnej, akcyjnej i bezpośredniej. Może to działa w Szwajacarii, ale przecież nie w Polsce pod rządami PiS, dążącymi do likwidacji społeczeństwa obywatelskiego!

U nas Ludzie już zaczynają się ustawiać pod obecną władzę, jak kiedyś pod PO. Nie będą umierać za Schetynę, a nawet Tuska, a tym mniej za Lubnauer, Zandberga czy Nowacką. Ale wielu z nich jeszcze zaryzykuje przynajmniej pójście do urn wyborczych, by głosować na opozycję.

To nie Tusk odbierze władzę Kaczyńskiemu, o ile wybory będą wolne, a on wystartuje, tylko wyborcy głosujący na Tuska. I oni są najważniejsi.