Zdelegalizować opozycję

Pisowski zagończyk w Sejmie wzywał do delegalizacji opozycji. Pewno, fajnie by się rządziło bez opozycji, bez mediów i sądów niezależnych od pisowskiej władzy, a w końcu bez obywateli, którzy nie chcą się nawrócić na kult jednostki.

Zagończyka nikt w obozie władzy nie upomniał. Nie zwrócił uwagi, że domaganie się delegalizacji opozycji jest hasłem autorytarnym. Czyżby to milczenie oznaczało przyzwolenie?

Bez wolnych wyborów i opozycji nie ma demokracji. Jest autorytaryzm. No to PiS zabrał się za zmianę prawa wyborczego, żeby już zawsze być u władzy – na dole, w środku i na górze.

Dlatego opozycja się znów mobilizuje wokół obrony niezależności sądownictwa (Akcja Demokracja) i kodeksu wyborczego (Partia Razem). Zbierane są podpisy pod petycją do Sejmu, żeby prawa wyborczego nie ruszać. Nawet Kukiz udający opozycję tym razem nie zdzierżył.  Gmyranie przy wyborach to jazda po bandzie. PiS może wypaść za bandę.

Doskonale zatem, że w ważnej sprawie wyboru prezydenta Warszawy wreszcie coś drgnęło po stronie opozycji. Że jest wspólny kandydat PO i Nowoczesnej. Mam nadzieję, że przymierze na rzecz Rafała Trzaskowskiego utrzyma się do wyborów i że w ślad za nim pojawią się kolejni wspólni kandydaci opozycji parlamentarnej.

Tylko jak najszersza koalicja ugrupowań opozycyjnych może podciąć nogi pisowskiemu golemowi. Zwycięstwo Trzaskowskiego w Warszawie miałoby ogromne znaczenie polityczne, psychologiczne, promocyjne. Prawdopodobnie przełomowe.