Anna Walentynowicz, polska bohaterka z ukraińskimi korzeniami

Legenda Solidarności i ofiara katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem pochodziła z niezamożnej rodziny ukraińskiej należącej do protestanckiej wspólnoty sztundystów.

Jej przyrodni brat poszedł do sowieckiego łagru za współpracę z UPA. Anna Walentynowicz od lat 90. utrzymywała regularne kontakty ze swą ukraińską rodziną, ale nigdy o tym publicznie nie mówiła.

Dramatyczną i przejmującą historię Walentynowicz opisał w wakacyjnym numerze miesięcznika IPN „Pamięć.pl” prof. Igor Hałagida, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej. Dobra robota. Taki IPN ma sens.

Hałagida przypomina negatywną reakcję ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego na wzmianki o ukraińskim pochodzeniu Walentynowicz, które pojawiły się po jej śmierci. Duchowny kontestujący pojednanie polsko-ukraińskie nazwał te informacje bredniami. Co powie teraz?

Prawdziwa historia Anny Walentynowicz pokazuje to, co tak lubią wypierać ze świadomości nacjonaliści: że polskie losy bywają nie tylko tragiczne, lecz także bardzo skomplikowane, niepoddające się czarno-białym schematom i stereotypom. Polski patriotyzm, jak się okazuje na przykładzie Walentynowicz, może mieć twarz Ukrainki.

Na pytanie, dlaczego Walentynowicz o swym dzieciństwie nie mówiła w Polsce, Hałagida roztropnie odpowiada, że nie chce psychologizować, i dodaje, że powodem milczenia mogło być przedstawianie stosunków polsko-ukraińskich w PRL.

Jasne, rozumiemy: nie chciała, by Polacy, wśród których spędziła większą część życia, kojarzyli ją z UPA i rzezią wołyńską, choć nie było żadnych podstaw do takich skojarzeń.

Ale dlaczego milczała także w wolnej Polsce, która jako pierwsza na świecie uznała niepodległość Ukrainy?