Franciszek irytuje Turcję, czyli kłamstwo jako narzędzie złej polityki historycznej

Zirytował, bo nazwał rzeczy po imieniu. W setną rocznicę unicestwienia przez Osmanów ponad miliona poddanych ich władzy Ormian nazwał w Rzymie ludobójstwem los, jaki zgotowało im upadające imperium.

Turcja reaguje na to słowo jak diabeł na święconą wodę. To nie było ludobójstwo! Ale jak inaczej we współczesnym języku nazwać to, co się stało sto lat temu z ormiańskimi chrześcijanami, których Turcy obsadzili zbiorowo w roli piątej kolumny na służbie cara? Mężczyźni, kobiety, dzieci byli pędzeni pod bagnetami dziesiątki kilometrów do miejsc internowania. Jednych zabijano, inni umierali z głodu i wycieńczenia.

Franciszek nie mógł nie powiedzieć prawdy. Na Bliskim Wschodzie chrześcijanie są masowo prześladowani. To w tym kontekście jego słowa zabrzmiały szczególnie mocno. Turcja, którą papież odwiedził w zeszłym roku, nie powinna ignorować tego kontekstu. Papież zrobił słusznie, nawet jeśli jego wypowiedź popsuje stosunki Watykanu ze światem muzułmańskim w tej jego części, która solidaryzuje się dziś z Turcją. Nie będzie im papież prawił o Ormianach i innych chrześcijanach. Mam nadzieję, że będzie.

Franciszek przypomniał o innych wielomilionowych ludobójstwach: nazistowskim i stalinowskim. A także tych już po rozgromieniu III Rzeszy i rozwiązaniu ZSRR – w Rwandzie i Bośni. Ukrywać zło lub zaprzeczać, że miało miejsce, to jak zostawić krwawiącą ranę bez opatrunku, powiedział papież.

Święte słowa. Ale sęk w tym, że wielu rządom i wielu narodom bardziej pasuje, by rana krwawiła nieopatrzona. Przyznanie się do zbrodni ludobójstwa jest trudne. To najstraszniejsza rzecz, jaką ludzie mogą zrobić ludziom na rozkaz władzy lub z własnej inicjatywy. Lecz nie ma innej drogi, jeśli zależy nam na zatamowaniu krwi i odbudowie wzajemnego zaufania.

Turcja spróbowała. W zeszłym roku premier Erdogan wyraził współczucie wszystkim Ormianom, których dziadkowie stracili życie. Ale w okrągłą rocznicę Ankara zachowała się już po staremu. Znów zwyciężyło przekonanie, że lepiej nie nazywać rzeczy po imieniu. Nawet Rosja mówi o „ludobójstwie” popełnionym na Ormianach. We Francji negowanie tego ludobójstwa jest zagrożone karą – tak jak negowanie zagłady Żydów. Także w USA i Polsce ten termin jest w powszechnym użyciu. Stoi za tym historia. Dawna Polska miała dużą diasporę ormiańską, Ormianie zajmują poczesne miejsce w Ameryce i Francji. Demokratyczne rządy zazwyczaj biorą pod uwagę opinię swych obywateli, więc z kolei rząd niemiecki unika tematu ormiańskiego, bo ma liczną mniejszość turecką.

Kłamią nie tylko Turcy. Chińczycy zakłamują sprawę Tybetu. Całkiem jak Turcy obrażają się na kraje, które goszczą Dalajlamę. Uderz w stół… To jest zarazem polityka historyczna i bieżąca. Rządowa wersja wydarzeń ma nie podlegać żadnej dyskusji. Rosja nie dokonała agresji na Ukrainę i anschlussu Krymu, tylko broni jej obywateli przed „banderowcami”, którzy doszli do władzy drogą zamachu stanu i z poparciem Zachodu.

Przez prawie cały okres istnienia państwa sowieckiego Moskwa zaprzeczała, że stalinowskie NKWD wymordowało polskich oficerów w Katyniu i innych miejscach. W polskich szkołach i mediach nie wolno było mówić o tej zbrodni wojennej, którą wielu Polaków uważa za ludobójstwo.

Tak samo jak tragedię wołyńską. Obie strony mają swoje „narracje” na ten temat. Dla Ukraińców to fragment ich walk o niepodległość, dla nas – ludobójcza czystka etniczna. W Polsce wielu ludzi nie przyjmuje do świadomości, że część Ukraińców widzi w UPA odpowiednik „żołnierzy wyklętych” (czyż NSZ-owska Brygada Świętokrzyska nie skorzystała ze wsparcia Wehrmachtu, wycofując się przed armią radziecką?).

Do wypracowania obiektywnej prawdy historycznej jeszcze daleko, o ile w ogóle jest to możliwe, gdyż emocje po obu stronach są tak gorące jak w sprawie ludobójstwa Ormian między nimi a Turkami. Emocje muszą kiedyś opaść. To pierwszy warunek. Ale są dodatkowe. Wola polityczna przywódców. Otwarta, wszechstronna i rzetelna debata historyków i opinii publicznej. Da się?