Abraham Lincoln a wybory prezydenckie w Polsce AD2015

Już tylko miesiąc do elekcji prezydenta RP. W tym polskim kontekście pożytecznie przemyśleć felieton publicysty „New York Timesa” Davida Brooksa o tym, jacy powinni być kandydaci na prezydenta.

Mam dwie prywatne tradycje, pisze Brooks. Każdą kampanię prezydencką zaczynam od lektury jakiejś książki o Abrahamie Lincolnie, a kończę po wieczorze wyborczym, zwykle po północy, spacerem pod pomnik prezydenta. Każdy, kto ubiega się o urząd prezydenta, powinien mieć choćby odrobinę tego, co miał w całości Lincoln: fundamentalną wizję kraju, złoty charakter i strategię radzenia sobie z polityczną rzeczywistością swego czasu.

Na czym polegał złoty charakter prezydenta Lincolna? Choć sprawował urząd w czasie krwawej wojny domowej, niewiele w nim było nienawiści.

Był oddany swojej sprawie, lecz potrafił zrobić krok wstecz. Żarliwie jej bronił, ale zauważał punkt widzenia swego wroga. Zdawał sobie sprawę, jak wielką ma władzę, ale także z tego, że jest bezsilny w rękach losu. Nie brakowało mu pewności siebie, a zarazem okazywał wielką skromność. Kandydaci pozbawieni takiej, wydawałoby się wewnętrznie sprzecznej, osobowości nie są w stanie zapanować nad sobą i dlatego mogą być niebezpieczni.

Brooks podsuwa nam rodzaj testu prezydenckich kandydatów. Jaki kraj będzie miał z nich pożytek? Dokąd mogą go poprowadzić? W Polsce władza prezydenta jest mniejsza niż w USA, lecz nic nie szkodzi przyjrzeć się i naszym kandydatom oczami Brooksa: czym nam zaimponują?

OK, w dzisiejszej Ameryce nowy Lincoln się nie zdarzy: ktoś z jego twarzą nie przeżyłby w epoce TV, pisze Brooks. Ale Ameryce także teraz potrzeba lidera, który miałby filozoficzne zakotwiczenie, dojrzałość emocjonalną, przebiegłość taktyczną.

A Polska? Nam też się nie zdarzy nie tylko Lincoln czy choćby nowy Stanisław Wojciechowski. Jednak należymy do szeroko rozumianego świata zachodniego i chcemy się kierować jego normami. Nam też potrzeba prezydenta na miarę obecnych, coraz trudniejszych wyzwań wewnętrznych, a zwłaszcza zewnętrznych, który odpowiadałby zachodnim (a nie na przykład chińskim czy rosyjskim) wyobrażeniom przywódcy w realiach masowej demokracji i globalnej ekonomii.

Pod czyj pomnik moglibyśmy pójść w maju po naszym prezydenckim wieczorze wyborczym?