Polski bomber

W sprawie polskiego Breivika – a raczej polskiego bombera, który na szczęście nie zostanie polskim Breivikiem — trzymam nerwy na wodzy. Ale czasem puszczają. Prawica się śmieje, za przykładem red. Zdorta  Ciekawe, czy by się śmiała, gdyby na tej samej zasadzie co teraz prokuratura i ABW ujawniły zamach celowany wyłącznie w PiS. 

Nie sprawdzałem na odpowiednich portalach, czy na śmiech prawicy zasłużył sobie poseł Macierewicz, który akurat od razu zmartwił się, że bomba mogłaby wybić sejmowy klub PiS, bo nad nim siedzi prezydent. Wiadomo, co tam prezydent, na zatroskanie posła M. zasługują jedynie jego polityczni wybrańcy.

Mnie zmartwiło, że mogło dojść do masakry o nieobliczalnych dla Polski skutkach polityczno-społecznych. Ale zmartwiło mnie też niefortunne połączenie sprawy bombera z ewentualnymi zmianami  ustawowej roli ABW. Wyszło bardzo niezgrabnie, nawet jeśli jest to temat do poważnej dyskusji, a jest. Dobrze, że zamach został udaremniony, źle, że się go wykorzystuje do forsowania swoich koncepcji.

Mam też prywatne znaki zapytania. Jak to możliwe, że bomber odpalał sobie 250 kg materiałów wybuchowych na wsi pod Krakowem – niezauważony? Nikt nie słyszał, nie widział, nie ma śladów w papierach lokalnej władzy i policji?

Po drugie, jak to możliwe, że – według doniesień w mediach – mógł latami truć swymi fobiami i maniami młodych studentów uczelni bez wiedzy przełożonych?
Po trzecie, niby szczegół, ale istotny: jaka była rola żony w zdemaskowaniu bombera?

Wreszcie, czy dowiemy się, kim był jakiś zewnętrzny inspirator bombera. Czy wywodził się może z jakichś zorganizowanych politycznych środowisk. Bo słyszymy, że niby bomber był przeciw całej klasie politycznej, ale też, że bliski mu był Korwin Mikke, więc jednak nie przeciw całej.