Sejm niemy

Marszałek Kopacz nie zdołała nawiązać rozmowy z prezydentem Hollandem, witając go w Sejmie. Zdaje się, że jedno, co łączy naszą klasę polityczną ponad podziałami partyjnymi, to nieznajomość języków obcych. Trochę obciach, nieprawdaż?

Już tyle lat wolności za nami, mamy w Polsce armię native speakerów od wszystkich chyba większych języków świata i masę możliwości uczenia się ich w krajach ojczystych. A jednak masa krytyczna wciąż zdaje się nierozpędzona.

Kiedy Hollande przemawiał w Sejmie, na głowach posłów wyrósł las słuchawek. Potrzebowali tłumaczenia i lider PiS, i premier, i prezydent. Tak, Tusk podobno robi znaczne postępy w angielskim i nieźle radzi sobie po niemiecku, Komorowski podobno nieźle po francusku.

Rozumiem, że głowa państwa i premier zwykle mówią oficjalnie po polsku, ale byłby ładny gest, gdyby jeden akapit powiedzieli np. po francusku, podejmując w Polsce prezydenta Francji. Ale nie powiedzieli.

Wbrew pozorom owa ,,niemota” polityków ma znaczenie. Negatywne. Dobrze jest na tyle sprawnie władać choćby angielskim, tą współczesną łaciną,by od czasu do czasu można było pogadać w cztery oczy, bez tłumaczy.
W rządzie Tuska taką kompetencję ma przede wszystkim min. Rostowski, ma ją też min. Budzanowski i min. Sikorski. W Sejmie króluje od lat poseł SLD Iwiński. Ale to wyjątki.

Nie wnikam, z czego ta niemota, ta niechęć czy niezdolność do nauki języków wynika, bo pewno z wielu przyczyn. Ale gdybyż nasi europosłowie pokazali nam przy jakiejś okazji, jak się językowo ubogacili w Brukseli. A tu cisza.

Posła Ziobrę prezes posłał do europarlamentu, by się nauczył po angielsku. To akurat mi się podobało. Ale potem zaszły znane komplikacje w relacjach między nimi i Ziobro chyba na złość Kaczyńskiemu angielskiego się nie uczy, nic o tym w każdym razie publicznie nie wiadomo.