Nagroda KUL dla Wielgusa

Wielkim autorytetem jeden z księży profesorów nazwał abp. Wielgusa nagrodzonego właśnie przez Towarzystwo Naukowe KUL. To kolejny sygnał, jak dokonuje się pełzająca ,,de-wojtylizacja” Kościoła w Polsce. Tym razem nie przez toleraowanie antysemickich wieców politycznych Jerzego Roberta Nowaka w katolickich świątyniach, i to nierzadko z udziałem biskupa. Abp Wielgus złożył dymisję z urzędu metropolity warszawskiego. Zarzucono mu wieloletnią współpracę z Służbą Bezpieczeństwa PRL. Wielgus zarzuty odrzucił, ale ustąpił. KOściół hierarchiczny nie mógł go nie wycofać – Wielgus odchodził w atmosferze skandalu – ale czuło się, że kościelni dygnitarze się z nim solidaryzują. Że widzą w nim ofiarę raczej niż osobę niepożądaną.  

Czego miał być ofiarą? Nagonki na Kościół, oczywiście. Rozbijania jego prestiżu przez katolików świeckich – fanatyków lustracji Kościoła inspirowanych przez antylustracyjnego fanatyka w sutannie, ks. Isakowicza-Zaleskiego. Tak zdaje się myślała znacząca część episkopatu. Nagroda KUL-u – najstarszej i prestiżowej uczelni katolickiej – to jakby znak, że Kościół instytucjonalny pamięta o Wielgusie i nie dopuści do izolacji arcybiskupa. Nie piszę o aspekcie czysto naukowym. Znana mi twórczość abp. Wielgusa to stereotypowa publicystyka antylewicowa, jego osiągnięcia jako historyka wydają mi się przyczynkarskie, ale mogę się mylić. 

Uderza mnie co innego: nagrodę KUL dla Wielgusa odbieram jako rehabilitację. Wielkim kanclerzem KUL jest abp. Józef Życiński: czy mógł nie wiedzieć o nagrodzie dla Wielgusa? A jeśli wiedział i akceptował, to jak to uzasadni? Można mieć krytyczny skutek do lustracji, ale nie można stosować podwójnej miary. Życiński jest znany z potępienia PRL i tych, którzy aktywnie wspierali tamten system. Bardzo jestem ciekaw, czy i jak wypowie się teraz na temat nagrody dla abp. Wielgusa. Ktoś powie, że wcale nie jest pewne, jak by się o sprawie Wielgusa wypowiedział sam patron KUL – Jan Paweł II? To prawda, nie wiadomo i można nawet spekulować, że też nie kwapiłby się z ferowaniem wyroków w sprawach takich jak Wielgusa, bo papież Wojtyła z własnego życia w PRL dobrze wiedział, jak SB rozrabiała Kościół. Jednak nie mamy również podstaw, by wykluczyć, iż Karol Wojtyła nie życzyłby sobie, by uczelnia nosząca jego imię nagradzała jako ,,autorytet” człowieka, który szedł na wysoki urząd kościelny, jakby miał do tego oczywisty tytuł moralny, bo wcześniej wyjawił całą prawdę o swej drodze życiowej.