Lewico, to też wasza wojna

Część lewicy powtarza, że konflikt obozu wokół PO z obozem wokół PiS to nie ich wojna. Lewicowa intelektualistka Karolina Wigura oznajmia, że „stać nas na więcej niż PiS i anty-PiS”. No pewno, że stać, tylko kogo, skoro ludzie wciąż gremialnie głosują na te dwa obozy polityczne?

Żeby było stać nas na więcej, trzeba najpierw demokratycznie odsunąć od władzy obóz PiS. Niezależny senator Marek Borowski, człowiek lewicy, patrzy na sytuację inaczej niż Karolina Wigura.

Pisze on w interesującym, z konkretnymi propozycjami, artykule w piątkowej „GW”, że tylko koalicja „może stać się zaporą dla autorytarnych zakusów PiS”. Opozycja powinna ogłosić programowe minimum dotyczące spraw ustroju, społeczeństwa i gospodarki, w czym nie przeszkadzają różnice zdań w kwestiach symbolicznych i obyczajowych.

A zatem jest to także „wojna” demokratycznej lewicy. Przecież stoi ona murem za demokracją, niezależnością sędziów, kultury i mediów od polityków, za prawami mniejszości, swobodami obywatelskimi, a nie tylko za walką z nierównościami społecznymi, dyskryminacją kobiet i, ostatnio, za walką o poważne traktowanie konsekwencji globalnej zmiany klimatu.

W obecnej polskiej rzeczywistości politycznej wszystkie te wartości są zagrożone, a więc walka w ich obronie jest sprawą wspólną zarówno obozu PO, jak i innych prodemokratycznych środowisk politycznych.

To ich przeciwnicy na prawicy te wartości kwestionują, odrzucają, wyszydzają jako „lewackie” wymysły, o których „zwykli ludzie” w ogóle nie chcą słuchać.

Trudno pojąć, czemu u nas część lewicy podchwytuje te prawicowe i populistyczne mantry. Skąd wie, że „zwykłych ludzi” nie obchodzi, w jakim państwie żyją – demokratycznym czy zamordystycznym? I że jest im wszystko jedno, czy Polska należy do Unii Europejskiej, czy do Unii Euroazjatyckiej pod przewodem putinowskiej Rosji?

Walka z demontażem demokracji konstytucyjnej leży także w interesie lewicy. Obecna władza chce państwo centralizować, ograniczać samorządność – a obrona i rozwój samorządności to przecież hasło ruchów miejskich i samorządowców – i zarządzać odgórnie organizacjami społecznymi. To wszystko mocno uderza w program lewicy. Mało tego, polska prawica, i ta u władzy, i ta skrajna, w ogóle najchętniej usunęłaby lewicę z życia publicznego. Niech sobie dogorywa w rezerwacie.

W tej sytuacji przykładanie ręki do delegitymizacji obecnego sporu o przyszłość Polski jako sporu PO/PiS, a więc wyłącznie między dwoma partiami o tych samych solidarnościowych korzeniach, jest samobójstwem politycznym. Te partie różni dziś wszystko.

Przede wszystkim to, że PiS widzi w PO nie rywala i przeciwnika, lecz wroga i zdrajcę. Żywi się konfliktem, choć obłudnie temu zaprzecza. Zestawia Tuska z Hitlerem. Tym samym wyklucza możliwość dialogu i kompromisu nie tylko z PO, lecz także z lewicą demokratyczną i z demokratycznymi konserwatystami, chyba że na warunkach, jakie PiS im podyktuje.

Tymczasem warunkiem sukcesu po stronie koalicji sił demokratycznych jest rezygnacja z postawy, że „nas to nie dotyczy”, bo „to nie nasza wojna”. To jest polityka pod hasłem „każdy sobie rzepkę skrobie”. Aż w końcu oskrobaną rzepkę wrzuci sobie do gara naczelny chef „dobrej zmiany”.