Rozsiewanie „dobrej zmiany” po Europie

Beata Szydło, była premier, rozmawiała z prezesem Jarosławem Kaczyńskim o ewentualnym kandydowaniu do Parlamentu Europejskiego. Czemu nie? Ma na tym forum wyrobioną pozycję.

W Brukseli wszyscy pamiętają jej antyeuropejskie przemówienia i wrogą akcję przeciwko Donaldowi Tuskowi, za którą dostała kwiaty od prezesa, choć akcja zakończyła się sromotną porażką.

Mandat eurodeputowanej Szydło ma w kieszeni, jeśli wystartuje. Start byłby podwójnie korzystny. Dla PiS, który nie bardzo wie, co ma zrobić z obecną wicepremier, i rzucił ją teraz na odcinek wyborów samorządowych. Radzi sobie doskonale. Oto lansując pisowską wizję poddania samorządów kontroli rządu, potrafi przykuć uwagę rozdzierającym serce przykładem z życia.

Na przykład takim z wizyty w Szczecinku. „Dziś jeden z młodych ludzi powiedział mi, że miał bardzo zły sen. Śniło mu się, że nagle na ulicach naszych miast jest niebezpiecznie, że nie ma za co kupić dzieciom wyposażenia do szkoły, że nie ma 500 pus. Obudził się i zorientował, że to jest koszmar” – powiedziała wicepremier i dodała, że „przecież jeszcze nie tak dawno”, bo trzy lata temu, polskie dzieci chodziły głodne, nie było wyprawki szkolnej, samorządy nie miały szansy na rozwój infrastruktury.

Ale i dla samej obecnej wicepremierki euromandat byłby super, bo będzie mogła za bardzo przyzwoite pieniądze knuć z Orbánem i Salvinim przeciwko brukselskim euroelitom. Przyda się populistom i skrajnej prawicy do destabilizowania Unii pod hasłami europejskiej „dobrej zmiany”.

Sama o tym mówi w prawicowej telewizji wPolsce.pl. Bo sytuacja w Europie „napawa obawą” i w Unii Europejskiej potrzebna jest zmiana, a przyniosą ją nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego. A konkretnie?

Konkretnie to, zdaniem Szydło, czy ta zmiana się zdarzy, zależy od skali zwycięstwa Polski i Węgier w eurowyborach. Słowem, los UE i przyszłość Europy są dziś w rękach Polski i Węgier. Jeśli „dobra zmiana rozsieje się na całą Europę, będziemy mogli spokojnie myśleć o swojej bezpiecznej przyszłości”.

Z takimi poglądami Beata Szydło z pewnością może myśleć spokojnie o swojej bezpiecznej przyszłości w elicie pisowskiej i ewentualnie w antyeuropejskiej frakcji Parlamentu Europejskiego. Ale tu żarty się kończą. Populistyczni nacjonaliści typu Orbána czy Salviniego odgrażają się Unii, że przyszłoroczne eurowybory będą dla niej trzęsieniem ziemi. Liczą, że z mniejszości staną się większością. A to by oznaczało kres integracji europejskiej, czyli powrót do agresywnej rywalizacji państw narodowych. W Europie kończy się ona zwykle realną, gorącą wojną.

Jeśli bezpieczna przyszłość Europy zależy od kogokolwiek, to z pewnością nie od polityków pokroju pani Szydło, tylko od tych liderów, którzy przywrócą obywatelom wiarę w Europę, kładąc tamę populistycznym rojeniom o ich potędze.