Bp Dec modli się za prezydenta RP

Bp Ignacy Dec apeluje do prezydenta Komorowskiego, by nie podpisywał parlamentarnej ratyfikacji tzw. konwencji antyprzemocowej. Prezydent nie powinien ulegać temu naciskowi. Nie jest tylko członkiem Kościoła, jest także strażnikiem Rzeczpospolitej jako demokratycznego państwa prawnego.

Naciski kościelne w kwestii konwencji są walką polityczną. Jej celem jest wymuszenie na demokratycznym państwie posłuchu względem niedemokratycznej instytucji, jaką jest Kościół. Wzywanie do niepodpisywania ratyfikacji jest zakwestionowaniem demokratycznej decyzji demokratycznie wybranego Sejmu.

Gdyby sejm przyjął w takim trybie decyzję o eksterminacji jakiejś grupy obywateli polskich lub o przywróceniu kary śmierci – sam bym protestował, bo respektuję ideę obywatelskiego nieposłuszeństwa jako element demokracji. Ale przyjęcie konwencji przeciwko przemocy wobec kobiet nie jest taką decyzją. Nie zasługuje na ataki. Zasługuje na uznanie.

Ataki wynikają z tej wersji ideologicznego katolicyzmu, jaka w Polsce w ostatnich latach dominuje. Może zawsze dominowała, ale w latach 70. i 80. ta dominacja nie rzucała się w oczy tak jak dzisiaj. Jest to ideologia konfrontacji z wartościami liberalnymi, w tym z prawem do krytyki religii i Kościoła we wszystkim, co na krytykę zasługuje. W tak rozumianym katolicyzmie konfrontacyjnym konwencję przedstawia się jako owoc jakiegoś wykoncypowanego w kościelnych uczelniach „neomarksistowskiego dżenderyzmu”.

Ataki zwykle nie odwołują się w ogóle do treści dokumentu, co pozwala mieć podejrzenie, że sam dokument jest tylko pretekstem do kampanii siejącej zamęt i nieufność wśród katolików i nastawiających ich negatywnie do sił politycznych i społecznych popierających konwencję jako jeden ze środków walki z jakże realną przemocą w rodzinie, także w rodzinie katolickiej.

Można się spierać, czy sama religia jest źródłem takiej przemocy, ale nie ma się co spierać z oczywistym faktem, iż na religię powołują się niektórzy sprawcy aktów takiej przemocy, np. w świecie muzułmańskim, ale nie tylko tam. Przemoc nie musi być fizyczna, by być przemocą. Dlatego to w świecie chrześcijańskim narodził się feminizm jako ruch na rzecz równych praw publicznych kobiet i mężczyzn.

Lepiej od biskupa rozumie to katolicki publicysta młodszego pokolenia Konrad Sawicki. Przyznaje w „GW”, że konwencja ma swoje wady, ale ma i zalety. Choć jest „niepotrzebnie ideologiczna, zawiera nieprecyzyjne sformułowania, które faktycznie mogą budzić podejrzenia [niestety, Sawicki nie podaje ani jednego przykładu], to z drugiej strony rzeczywiście wprowadza kilka nowości (np. pojęcie przemocy ekonomicznej) i zobowiązuje nasz kraj do stosowania wielu dobrych praktyk”.

To jest konstruktywne podejście do tematu. Natomiast metoda bp. Deca jakąkolwiek dyskusję czyni niemożliwą. Na tym właśnie polega problem. Kościół w Polsce nie tylko nie jest gotowy do rzetelnej dyskusji publicznej, do ważenia argumentów, ale rości sobie prawo do statusu, który mu w otwartej, liberalnej, praworządnej demokracji po prostu nie przysługuje. Jest to status mentora, a nie partnera.

Prezydent demokratycznego państwa polskiego nie może nie uszanować demokratycznej decyzji najwyższej władzy ustawodawczej, która nie jest sprzeczna z polskim prawem ani nie zagraża w niczym ładowi politycznemu i moralnemu.

Przypomnę, że wśród krajów europejskich, które konwencję ratyfikowały, są katolickie kulturowo Włochy, Portugalia, Słowacja czy Malta. To nie biskup ma się modlić za prezydenta, lecz raczej prezydent za biskupa. W intencji Rzeczypospolitej jako dobra wspólnego wierzących i niewierzących.