Ciemno wszędzie, co to będzie?
Nadchodzą Trump z Muskiem. Mnie nie imponują, ale kolejka petentów politycznych i biznesowych już się ustawia. Imponował mi Jimmy Carter. Byłem licealnym nauczycielem, gdy razem z doradcą Zbigniewem Brzezińskim – nigdy nie uległ pokusie zmiany lub zangielszczenia swego nazwiska – odwiedził Polskę. Zwołano bezprecedensową po wschodniej stronie muru berlińskiego konferencję prasową z udziałem wydawanych poza cenzurą państwową biuletynów informacyjnych. Palce musiał w tym maczać Brzeziński, który wiedział, że „realny socjalizm” się wypala, choć jeszcze może dziabnąć niepokornych.
Z zaciekawieniem oglądałem w BBC World, jak Trump wraz z Obamą, Bidenem, Kamalą Harris, Bushem juniorem, Clintonami, Pence’em, Mondale’em, Vance’em, czyli polityczną elitą elit, uczestniczył w uroczystości państwowego pogrzebu Cartera w episkopalnej katedrze waszyngtońskiej (sam J.C. był baptystą o progresywnym nastawieniu). Dzięki realizatorom mogłem zobaczyć minę Trumpa, gdy słuchał mowy Bidena o Carterze, swoim przyjacielu nie tylko politycznym. Może myślał, jak będą jego żegnać, gdy zamknie oczy.
W uroczystości wzięli udział Clinton, Bush junior, Obama. Mówcie, co chcecie, ale tak to powinno wyglądać: byli prezydenci, demokraci i republikanin, oraz prezydent elekt żegnają swego poprzednika, demokratę. To celebracja ciągłości władzy państwowej.
Co sobie wszyscy „byli” myśleli o nadchodzącej inauguracji Trumpa? Akurat w tym składzie mieli zapewne myśli niespokojne. Może więc z ulgą wysłuchali „Imagine” Johna Lennona. Ponoć taka była prośba Cartera. (Miał szczęście, że transmisji nie komentował red. Babiarz). Tak czy inaczej, przynajmniej na czas żałoby po śmierci Cartera na szczytach polityki amerykańskiej wojna amerykańsko-amerykańska uległa zawieszeniu. To się nazywa patriotyzm państwowy. U nas niemożliwy, bo trudno sobie dziś wyobrazić takie pożegnanie któregoś z naszych prezydentów. Kaczyński zniszczył naród polityczny w sensie wspólnoty wokół konstytucji i interesów narodowych.
Joe Biden i inni mówcy w katedrze podkreślali postprezydencki fenomen Cartera: więcej dobra zdziałał po kadencji i nie ustawał działać na rzecz praw człowieka i dobra wspólnego przez kolejne dekady swego długiego, spełnionego życia. Chwalono go za moralną integralność: w życiu publicznym był taki sam jak w prywatnym. Mógłby o tym pomedytować Andrzej Duda, bo dla odchodzącego z urzędu prezydenta jest życie po życiu, ale takie, na jakie sobie zasłużył.
Tylko Musk nie musi się niczym martwić. Chyba że Trump uzna go za zagrożenie dla siebie. Wiadomo, że jego łaska na pstrym koniu jeździ i potrafi wywalać z roboty z dnia na dzień, bez ceregieli. Na razie słychać drwiny, że to Musk jest już de facto prezydentem, a Trump zakochanym w nim starcem. Rola Muska wkrótce się wyjaśni. Na razie jest prowokatorem idącym dalej niż Trump i za zgodą elekta. Musk stwarza pozory wszechmocy, tak jak Trump. Jego polisą są biliony, ale świat widział już bankructwa ludzi, którzy wydawali się niezatapialni. Wszedł do polityki międzynarodowej, nie mając o niej pojęcia. Jak u nas Duda czy pretendent Nawrocki. Nie widzi ryzyka, które mu grozi, gdy wiatry historii zmienią kierunek, a zmienią na pewno prędzej czy później. Taka jest natura świata.
Na razie świat zachodni przygląda się Trumpowi, bada jego polityczną poczytalność. Liderzy muszą się liczyć z prezydentem USA, muszą z nim rozmawiać. Trzaskowski też, jeśli zostanie prezydentem. I Tusk jako szef rządu. Ministrowie spraw zagranicznych Francji, Niemiec i Polski chcą się spotkać z nim w Waszyngtonie wkrótce po objęciu przez niego prezydentury. Dobry plan, byle wypalił.
Prowokacje Trumpa z podważaniem granic państwowych i Muska bezczelnie wtrącającego się do polityki europejskiej muszą kojarzyć się jak najgorzej. Szczególnie w Europie, gdzie trwa agresja Rosji na Ukrainę. No bo wyobraźmy sobie, że nowy kanclerz Niemiec ogłasza, że chce kupić od Polski ziemie zachodnie. Igranie z granicami to putinizm czystej wody. Można to nazwać neoimperializmem czy neokolonializmem, ale terminologia jest mniej ważna niż samo zbójeckie politycznie roszczenie: potrzebujemy waszej ziemi, jak nie sprzedacie, weźmiemy siłą. Tak zwykle zaczynają się wojny.
Komentarze
Popatrzmy spokojnie na fakty, postarajmy się nie słuchać, czy sugerować komentarzami różnej nacji dziennikarzami. A fakty są następujące, Trump jest pierwszym prezydentem, który podjął się przywracaniu w USA zagadnieniom słabnącej gospodarki na rzecz Chin. Jako prezydent USA był odpowiedzialny na pierwszym miejscu zadbanie o rodzimy rynek. Czy Europa płaci za ochronę? Nie. Czy rozpoczął jakaś wojnę? Nie. Czy dawał puste obietnice czerwonych lini? Nie. Wiem, że trudno go akceptować szczególnie gdy się go słucha i widzi, natomiast postarajmy ocenić go po czynach. Europa ugrzęzła we własnych biurokratycznych przepisach, podobnie zaczęło się dziać w USA, ludzie zrozumieli, że nie można tak dalej, musi nastąpić powrót do jakiegoś sensu bo szybko zachód przegra że wschodem, prawdopodobnie jest już za późno i aby ratować nasz zachodni tryb, niestety potrzebne są radykalne działania.
Ograniczenia
W celu zachowania równowagi władzy amerykański system ogranicza kompetencje prezydenta. W przeciwieństwie do polskiej głowy państwa prezydent USA nie ma na przykład inicjatywy ustawodawczej. O rozpoczęciu prac nad zmianą prawa decydują wyłącznie członkowie Kongresu. W praktyce jednak politycy z partii prezydenta zgłaszają jego pomysły, a on i tak jest obwiniany przez wyborców, jeśli nie wprowadzi swoich postulatów. Dzieje się tak dlatego, że prezydent automatycznie jest liderem swojej partii.
Są jednak elementy amerykańskiego systemu, które skuteczniej ograniczają władzę prezydenta, szczególnie jeśli jego partia nie posiada większości w Kongresie. Najważniejszym mechanizmem kontrolnym jest procedura budżetowa. Prezydent nie może samodzielnie zdecydować o tym, w jaki sposób wydawane będą pieniądze rządu federalnego. Budżet uchwalany jest przez izby parlamentu i składany prezydentowi do podpisu. W ten sposób Kongres może więc wymusić na prezydencie pewne działania, z uwagi na to, że władza wykonawcza może działać jedynie w zakresie obowiązującego budżetu. Jeżeli prezydent i obydwie izby nie są w stanie dojść do porozumienia w sprawie budżetu, działanie rządu może zostać zawieszone (government shutdown). Sytuacje takie zdarzają się od lat 80. XX wieku. Zawieszenie rządu może oznaczać zastój funkcjonowania (wszystkich lub niektórych) jednostek administracji i agencji federalnych. W praktyce zawieszone zostają np. programy społeczne, a zarządzane przez administrację federalną instytucje przestają funkcjonować z uwagi na odcięcie finansowania. Ostatnio zdarzyło się to w grudniu 2018 roku podczas prezydentury Donalda Trumpa.
Dodatkowo wiele decyzji podejmowanych przez prezydenta musi zostać zatwierdzonych przez Kongres (np. nominacje sędziów federalnych i ambasadorów). Niezwykle istotnym ograniczeniem jest też to, że aby wypowiedzieć wojnę albo przeprowadzić operację militarną, prezydent musi uzyskać zgodę Kongresu. Parlamentarzyści mogą też rozpocząć procedurę impeachmentu, która może doprowadzić do usunięcia prezydenta ze stanowiska. Jednak nie zdarzyło się to nigdy w historii. Trzech prezydentów zostało poddanych procedurze (Andrew Johnson, Bill Clinton oraz Donald Trump – dwukrotnie), ale żaden z nich nie został usunięty ze stanowiska. Warto wspomnieć, że w 1974 roku prezydent Richard Nixon ustąpił ze stanowiska, ponieważ prawdopodobnie zostałby poddany tej procedurze i usunięty z urzędu.
Choć Kongres posiada najważniejsze mechanizmy kontrolne wobec prezydenta, istotną rolę w kontroli egzekutywy odgrywa również władza sądownicza. Sądy federalne (w szczególności Sąd Najwyższy) weryfikują konstytucyjność nie tylko uchwalanego przez Kongres prawa, ale również inicjatyw władzy wykonawczej. Wszelkie działania urzędującego prezydenta muszą być zgodne z obowiązującym prawem. Wydawane przez prezydenta rozporządzenia wykonawcze oraz podejmowane przez niego inicjatywy wykonawcze mogą zostać uchylone przez sąd. Przykładowo Sąd Najwyższy zablokował decyzję Joe Bidena o anulowaniu części kredytów wziętych przez obywateli
Panie redaktorze,
Krótkie uzupełnienie opisu pogrzebu Cartera. Były widoczne pokazy ignorowania trumpa. Żona byłego viceprezydenta, Karen Pence, zignorowała trumpa kiedy ten był w kolejce podać jej rękę.
George W. Bush również zignorował trumpa i podszedł prosto do Obamy.
Michelle Obama nie uczestniczyła w pogrzebie. Jako przeczyne podała “scheduling conflict”. Według oficjalnych danych Michelle Obama miała siedzieć na krześle obok trumpa. Tylko “scheduling conflict” mógł to zmienic.
Ktoś zapytał ilu żyjących prezydentów i polityków będzie miało “scheduling conflict “ podczas pogrzebu trumpa. Mamy nadzieję że wkrótce poznamy na to odpowiedź.
Igranie z granicami to putinizm czystej wody. Można to nazwać neoimperializmem czy neokolonializmem, ale terminologia jest mniej ważna niż samo zbójeckie politycznie roszczenie: potrzebujemy waszej ziemi, jak nie sprzedacie, weźmiemy siłą. Tak zwykle zaczynają się wojny.
Mój komentarz
Najświeższy przykład, to napaść Rosji na Ukrainę prowadzona po to by poszerzyć, a raczej przywrócić granice Russkowo Mira. Putin bardzo wyraźnie to mówi oraz powtarzają to jego podkomendni i cała machina propagandowa Kremla. Jasno, wyraźnie, bez ogródek.
Wojna jako operacja zmiany granic w Europie jest jawnie deklarowana przez naczelnego dowódcę armii rosyjskiej prezydenta Putina, cara i boga dla zwykłych Rosjan.
Alt prawica w Europie, a także Trump z Muskiem przy boku chociaż to widzą, to nie chcą widzieć, niech się dzieje co chce, niewiele to nas obchodzi, jak mówił Chamberlain w 1938 r. – co nam da walka o Czechosłowacje, kraj daleki, o którym niewiele wiemy, itd. Czyż nie prościej zagarnąć Kanadę? I na dokładkę Grenlandię? To są prawdziwe kęsy polityczne, militarne i gospodarcze. MAGA nieunikniona.
Europa już to przerabiała to 2 razy. Teraz się zanosi na – do trzech razy sztuka.
TJ
Trump nie jest politykiem, dotychczas zajmował się, ogólnie mówiąc, handlem. Tylko dlaczego zachowuje się jak handlarz z Lubelskiej, kto ją jeszcze pamięta?
Ale wracajmy do naszych baranów, dlatego że zajmuje się handlem, próbuje podnieść swoją polityczną cenę. Tyle i tylko tyle. Poza tym wystarczy poczekać, nie przeczekać i chcąc nie chcąc rozmawiać z Trumpem. Rozmawiać w imieniu zjednoczonej Europy i Polska może odegrać tu spójną rolę. Zobaczymy jakim trojglosem odbędzie się ta pierwsza rozmowa Europy (Francja, Niemcy, Polska) z USA. Przygotowania trwają, dowiedziałem się od kolegi, któremu bliski jest jeden z najlepszych ministrów ds zagranicznych Niemiec. O dziwo bez matury, były działacz APO, mówiąc delikatnie.