Najlepszym rzecznikiem rządu Tuska jest Tusk

Tusk nie potrzebuje swojego Urbana. Wolę Tuska w roli rzecznika rządu niż jakiegoś odpowiednika Bochenka czy Müllera. Kto jak nie on sam najlepiej rozumie i wytłumaczy swoją politykę? Są dwie odpowiedzi na pytanie, które uporczywie wraca w sferze publicznej: czemu nie ma rzecznika rządu? Nie ma, bo sam Tusk świetnie sobie daje radę, albo dlatego, że po prostu nie znalazł odpowiedniego w jego ocenie kandydata.

Słuchając Tuska w TV i czytając go na Twitterze, mam wrażenie, że umie i lubi mówić do ludzi bez niczyjego pośrednictwa. Inaczej niż Kaczyński, który nie umie ani nie lubi. Rzecznik rządu powinien mieć wielkie doświadczenie i jako profesjonalista – stąd często rzecznicy to byli dziennikarze, im bardziej rozpoznawalni, tym lepiej – i jako obserwator życia publicznego, w szczególności polityki. Nie może unikać trudnych lub napastliwych pytań niechętnych rządowi mediów. Powinien umieć błyskotliwie ripostować, w razie potrzeby pokazać tło takiej czy innej decyzji rządowej. A nawet przeprosić lub sprostować, jeśli przekazał nieprawdę.

Takim rzecznikiem był Jerzy Urban, tyle że w służbie złej władzy i przegranej sprawy, więc mimo że kłamał, drwił i obrażał podczas konferencji prasowych, to nigdy nie przepraszał. Niektóre briefingi rzeczników rządów PiS przypominały pod tym względem seanse pogardy urządzane przez Urbana w stanie wojennym i latach następnych. W sumie nic gen. Jaruzelskiemu nie pomogły. Rząd faktycznie mógł się sam wyżywić, ale to za mało, by dobrze rządzić, i w końcu musiał się rozwiązać razem z PZPR. A Urban, korzystając z dobrodziejstw demokracji, wrócił do fachu bez wyrzutów sumienia i zrobił majątek na cotygodniowym obrzydzaniu transformacji.

Oczywiście byłoby Tuskowi wygodniej, gdyby miał rzecznika w charakterze piorunochronu. Tym bardziej go szanuję za to, że nie idzie na taką łatwiznę i sam to „bierze na klatę”. Czy dzisiaj jest zresztą potrzebna „polityka informacyjna” i jak ją prowadzić w imieniu rządu koalicyjnego, w którym ścierają się różne pomysły, ambicje i interesy? Żądni informacji mają przecież oficjalne strony rządowe, a poszczególne resorty swoich rzeczników. A i tak ludzie szukają informacji przede wszystkim w swoich „bańkach”. W internecie każdy znajdzie coś dla siebie.

Rozpad społeczeństw demokratycznych na „sorty”, a systemu mediów na pro- i antyrządowe, mainstreamowe i „alternatywne”, przekreśla możliwość prowadzenia „polityki informacyjnej”, o jakiej marzą niektórzy działacze i wyborcy. Pod tym określeniem kryje się bowiem założenie, że da się tak pokierować strumieniem informacji, że umocni to pozycję rządzących i poparcie dla nich w społeczeństwie. To pobożne życzenie. Nie spełniło się za czasów PZPR ani PiS. Inne szatany tu działają.

Autorytet i wiarygodność instytucji rządowych oraz samej „klasy politycznej” przechodzi dziś ciężką próbę konkurencji z propagandą przeciwników. Nawet najlepiej przygotowani „sekretarze prasowi” tu niewiele poradzą. A co dopiero cyniczni propagandziści, których zadaniem nie jest informować rzetelnie i wyczerpująco, tylko generować nieufność i niechęć do rządzących. Rzecznik, który jest tylko tubą propagandową, przekona jedynie przekonanych. Szkoda czasu i atłasu.