Przedbiegi

Nie widzę poważnego powodu, by prawybory w KO miały ją osłabić. Sikorski, choć jest na rosnącej fali poparcia w jej elektoracie i w samej Koalicji, deklaruje jasno, że poprze Trzaskowskiego, gdyby to on dostał nominację prezydencką. Trzaskowski mówi to samo, choć uważa, że jego poparcie jest większe, na co wskazują sondaże.

Zawsze milej jest wygrać, niż przegrać, ale trzeba wyjątkowo małej wiary, by wyobrażać sobie, że któryś z pretendentów strzeli focha, jeśli przegra w prawyborach. Obaj zdają sobie sprawę, że byłoby to infantylne i zaszkodziłoby ich dalszej karierze politycznej. Przegrana żadnemu z nich nie zaszkodzi. Sikorski pozostanie ministrem, Trzaskowski prezydentem Warszawy do czasu rozpoczęcia oficjalnej kampanii. A ogłoszenie nazwiska pretendenta pisowskiego tego formalnie nie zmieni.

Kto nim będzie? Ponoć w grę wchodzą już tylko dwa nazwiska: prezes IPN Karol Nawrocki i były minister edukacji Przemysław Czarnek. Pierwszy szerzej nieznany, drugi znany aż za bardzo.

Obaj twarda prawica: Nawrocki odmawia „genu polskości” krytykom pisowskiej polityki historycznej i nazywa Macierewicza swoim bohaterem. Czarnka kreują w PiS na „polskiego Trumpa”. Coś w tym jest, ale tylko pod względem do cna próżnej osobowości, przaśnej retoryki i dewocji religijnej na pokaz. Rację ma Sikorski, gdy mówi, że to Błaszczak najbardziej nadaje się na nominata, bo przynajmniej ma staż w resorcie obrony.

Prezydent Polski, przypomnijmy, jest formalnie zwierzchnikiem sił zbrojnych. Czasy mamy wojenne i w sferze faktów, i w psychologii społecznej. Ludzie boją się wojny światowej i te obawy mogą wpłynąć na wynik wyborów. Co nie przeszkadza, że na razie życie się toczy, jakby z drugiej strony nie wierzyli, że do wojny dojdzie. Ani Czarnek, ani Nawrocki nie mają doświadczenia wojskowego i dyplomatycznego. Już to powinno przekreślać ich szanse. Wystawienie któregoś z nich zdradza słabość kadrową obozu Kaczyńskiego.

To jednak nie oznacza, że obóz demokratyczny może spocząć na laurach. Zwłaszcza Tusk. Polska przypomina do złudzenia Amerykę: społeczeństwo jest rozbite, panuje wzajemna nieufność, teorie spiskowe i wszelkie absurdy mają branie w internecie, który dla coraz większej liczby ludzi każdego stanu i pokolenia jest bardziej wiarygodny niż media jakościowe i liderzy polityczni, chyba że ci, którym ufają. W takiej sytuacji wszystko może się zdarzyć: jeden kiks, jeden fake news, jedna katastrofa naturalna mogą pogrzebać szanse pretendentów wystawionych przez koalicję demokratyczną. Od dawna żyjemy w demokracji „medialnej”, ostatnio przede wszystkim w demokracji social mediów.

W Ameryce Trump bierze do swego przyszłego rządu pracowników Fox News, antyszczepionkowca, admiratorce Putina, która porzuciła dla MAGA Partię Demokratyczną, powierza jedną z agencji wywiadowczych. Wszystko, by zagrać na nosie waszyngtońskiemu establishmentowi i lansować się jako „prezydent zwykłych ludzi”. U nas PiS bałwochwalczo kopiuje te chwyty, nie oglądając się, też jak Trump, na potencjalnie destrukcyjne skutki takiego doboru ludzi na najwyższe stanowiska w najpotężniejszym państwie świata. Działa na starej zasadzie autokratycznej i biznesowej, że szef może każdego wywalić na pysk w każdej chwili i pod każdym pretekstem albo i bez niego.

Problemem dla Tuska są też tarcia w koalicji rządzącej, nieuniknione, ale nieakceptowalne, jeśli grożą jej znaczącym osłabieniem. PiS usiłuje rozgrywać te tarcia przeciwko rządowi Tuska, jakby nie obchodziło go, że słaby rząd to słaba Polska. Stek pomyj wylewanych codziennie na rząd Tuska, a w szczególności na niego i niektórych ministrów płci obojga, to nie tylko robota prawicy, ale też lewicy typu Razem, mającej pewne wzięcie w części aktywnego politycznie młodego pokolenia. Te siły naciskają na rząd od zewnątrz i od wewnątrz, testując jego spójność i odporność.

Wybory prezydenckie będą kolejnym takim testem, ale „pełnoskalowym”. W normalnej, czyli stabilnej i przewidywalnej sytuacji politycznej, rządząca koalicja zdałaby go, jak sądzę, pomyślnie, bo wciąż ma większość w parlamencie. Problem polega na tym, że w społeczeństwie już nie takie jak w kampanii 2023 i zaraz po objęciu władzy. Dlatego dobrze, że elektorat może już teraz zobaczyć Sikorskiego i Trzaskowskiego w nowych rolach: pretendentów do prezydentury. Kandydaci Kaczyńskiego nie mogą się pochwalić demokratycznym mandatem prawyborczym. Są spadochroniarzami z Nowogrodzkiej.