Co z tą aborcją?

Z tą sprawą nie warto czekać. Gdy prawosławna kulturowo Grecja zalegalizowała – z inicjatywy konserwatywnego rządu – małżeństwa osób homoseksualnych i ich prawo do adopcji dzieci, u nas trwają przepychanki w rządzącej koalicji demokratycznej dotyczące legalizacji aborcji do 12. tygodnia niechcianej lub wadliwej ciąży. A przecież z tym hasłem demokraci szli do wyborów, które wygrali m.in. dzięki poparciu kobiet, które tę obietnicę potraktowały serio i teraz oczekują jej spełnienia. Bo prawo do wyboru w sprawie aborcji im się po prostu należy. W języku legislacyjnym ujmuje się to jako prawo do świadczenia zdrowotnego.

W państwach UE tylko mała katolicka Malta zakazuje kobietom całkowicie aborcji i grozi im za nią karą do trzech lat. W innych krajach kulturowo katolickich aborcja na wniosek kobiety jest legalna. Tylko w Polsce mamy niemal całkowity zakaz aborcji wskutek decyzji trybunału Przyłębskiej. Utrata władzy przez obóz Kaczyńskiego pozwoliła na powrót tematu do debaty parlamentarnej i publicznej.

Projekty ustaw zgłosiły Lewica (dwa), Koalicja Obywatelska i TD/PSL. Lewica i KO przywracają prawo do aborcji na wniosek kobiety, projekt „trzeciodrożnych” zmierza do rozpisania w tej sprawie referendum. Projekty Lewicy i KO wychodzą naprzeciw oczekiwaniom większości obywateli, projekt TD/PSL jest ostrożny, by nie rzec: unikowy. Na tym tle doszło do spięć w koalicji. Lewica i KO są wyraźnie za liberalizacją, TD/PSL stawia warunek w postaci referendum. Zaakceptuje jednak jego wynik, a ten będzie prawdopodobnie na TAK dla legalnej i bezpiecznej aborcji. Więc po co kosztowne referendum (zapewne 100 mln zł), skoro jego wynik można już dziś przewidzieć?

Uczciwe rozwiązanie polega na dyskusji i głosowaniach nad projektami w parlamencie. Im szybciej, tym lepiej, bo łaska wyborców na pstrym koniu jeździ. Zbliżają się wybory samorządowe i parlamentarne, pierwsze demokratyczne sprawdziany. Marszałek Hołownia miał najpierw plan, by dyskusję przeprowadzić po wyborach samorządowych. Ale ostatnio nie wykluczył, że jednak przed nimi, może nawet już w marcu. Wie przecież, że nawet jego elektorat w dużej części jest za liberalizacją.

Nie ma się czego obawiać. Kościół rzymskokatolicki będzie protestował, ale dziś jego wpływy na społeczeństwo są coraz mniejsze. Podobnie z PiS i Konfederacją. „Męski punkt widzenia” ogranicza się do ich twardych elektoratów, a to góra jedna czwarta społeczeństwa (odliczam kilkunastoprocentową grupę ich wyborców gotowych głosować za liberalizacją). I przypomnijmy, że prawo do aborcji nie oznacza nakazu, tylko możliwość.