Kto zatrzyma posła Kowalskiego?

Spekulacje posła Janusza Kowalskiego z minipartii ministra Ziobry demolują propagandę jej politycznego starszego brata. PiS się zarzeka, że nie ma zamiaru wyprowadzać Polski z UE, w tym samym czasie Kowalski prorokuje, że za sześć lat będzie u nas referendum o poleksicie. Ale ta demolka jest wkalkulowana w plan Kaczyńskiego, w którym nie o Unię chodzi. Plan prosty: z jednej strony uspokajać, z drugiej rozjątrzać.

A dlaczego dopiero za sześć lat? Pewno dlatego, że ziobryści liczą, że demokraci nie odsuną Kaczyńskiego od władzy ani za dwa lata, ani za sześć, a prawicowa i skrajnie prawicowa propaganda przekabaci w tym czasie Polaków na stronę wrogów UE. Każdy pretekst może być paliwem tych kampanii niechęci do Unii. Choćby to, że Polska zacznie więcej wpłacać do budżetu unijnego, niż z niego dostawać. Tak może się stać właśnie w 2027 r.

Dygnitarze PiS na razie antyunijne tyrady Kowalskiego i innych towarzyszy bagatelizują. Obowiązuje oficjalna linia Kaczyńskiego, że polexit to fake news wciskany Polakom przez Tuska. Poseł Kowalski referendum to sobie może zrobić u siebie w mieszkaniu, obwieścił Terlecki. Ale ten sam lider PiS niedawno groził, że jak będzie trzeba, to sięgną po „drastyczne rozwiązania” w sporze z Brukselą o praworządność w Polsce.

Wiarygodność obozu Kaczyńskiego w sprawie polexitu jak taka sama co w sprawie „kompromisu antyaborcyjnego” po orzeczeniu trybunału Przyłębskiej w sprawie niekonstytucyjności dopuszczenia terminacji płodu z wadami letalnymi i po skierowaniu do dalszej obróbki sejmowej projektu lex Godek grożącego nawet dożywociem lekarzowi dokonującemu aborcji. To znaczy: żadna.

Właśnie wrzucono do sieci filmik z marszałkiem Terleckim, jak wymyśla od kretynek kobiecie, która podeszła do niego ze słowami, że to, co oni robią kobietom, jest karygodne.

Póki Kaczyński potrzebuje w Sejmie ziobrystów, wszystko może się zdarzyć. A ziobryści zostali przez niego rzuceni na odcinek antyunijny i misję wypełniają. Ich rola polega na powstrzymaniu sympatyków skrajnej prawicy od przerzucenia głosów na konfederatów. Retoryczne nielojalności względem linii Kaczyńskiego uchodzą więc ziobrystom płazem. Mogą jeździć po Unii bezkarnie, pleść bzdury, żądać „twardzielstwa”, wetowania Funduszu Odbudowy, spiskować z Le Pen i Salvinim przeciw „lewackiej” Unii. Bo stawką w tej antyunijnej paradzie pawianów są dwie kolejne kadencje Kaczyńskiego i dowiezienie do końca drugiej kadencji prezydenckiej Andrzeja Dudy. Hejt na eurokratów służy wyłącznie utrzymaniu władzy w Polsce.

Nikt więc w obozie Kaczyńskiego nie zamknie ust antyunijnym harcownikom pokroju Kowalskiego, Jakiego czy Suskiego. Mogą ich powstrzymać tylko wyborcy. Żeby to jednak było możliwe, demokraci muszą wygrać wybory, a wcześniej obronić je przed manipulacjami i pokazać umiarkowanym i niezdecydowanym, że warto na nich głosować, bo są zdrową alternatywą względem Wielkiej Polski Narodowo-Katolickiej.

Niemal codziennie życie dostarcza kolejnych szokujących przykładów, jak ta Polska pisowska funkcjonuje: śmierć pani Izy w Pszczynie, galopująca drożyzna, Turów, milionowe kary za niewykonywanie wyroków, strajk włoski rządzących w odpowiedzi na atak covidu, drwiny z lęku młodego pokolenia przed skutkami kryzysu klimatycznego. Dla każdego coś niemiłego.

Śledzę z uwagą sytuację przedwyborczą na Węgrzech, gdzie zjednoczona opozycja antyorbanowska wyraźnie wyprzedza w niektórych sondażach obóz arogancko pewnego siebie Viktora. U nas opozycja proeuropejska wciąż jakby nie wierzyła, że połączenie sił może dać jej zwycięstwo tak potrzebne do zatrzymania piewców polexitu.