„Ciepły człowiek”, zimne zwłoki

Sprawa graniczna idzie coraz gorzej. Masowy napór migrantów zwiększy strach przed nimi, a w konsekwencji poparcie dla płotu i wypychania ludzi z Polski do ziemi niczyjej. Dylemat: jak pogodzić szczelność granicy z respektowaniem praw ludzkich, zejdzie na drugi plan. Wspaniały wysiłek humanitarny tysięcy ludzi, którzy zachowują się po ludzku, czyli niosą pomoc potrzebującym, może okazać się daremny.

Kto jest odpowiedzialny? W takich kryzysach nie ma jednej odpowiedzi. Tak, przyzwolenie rządzących w Polsce, Białorusi i Rosji to jeden z powodów. Ale Kaczyński nie mógł wywołać kryzysu. Wywołała go antyunijna współpraca dwóch samodzierżawców: Putina i Łukaszenki. Analitycy zachodni zgodnym chórem wskazują, że bez ich woli politycznej i praktycznego współdziałania migranci z Iraku i innych państw dysfunkcjonalnych nie napływaliby coraz liczniej do naszego rejonu Europy.

Migranci stali się żywą bronią w ich rękach. Ich dramaty przejmują zwykłych ludzi dobrej roli, ale nie liczą się w grze politycznej. Nasz problem polega na tym, że działania obecnej władzy nie zapobiegły eskalacji kryzysu, a jego aspekt humanitarny był przedstawiany w propagandzie rządowej jako rozdmuchany do celów politycznych opozycji. Tymczasem media piszą, że Turcja pakuje do samolotów migrantów, a to przecież kraj, z którym pisowski rząd i prezydent robili niedawno interesy i wykuwali serdeczne stosunki.

Cele samodzierżawców są czytelne: chaos zarządzania kryzysem w unijnych państwach na wschodniej granicy UE ma je destabilizować, a w konsekwencji pokazać, że Unia nie jest w stanie skutecznie współpracować, czyli jest kolosem na glinianych nogach. I że tak naprawdę nie chce żadnej ochrony praw człowieka, czyli jest wcieleniem obłudy. W planach „ciepłych ludzi” destabilizacja służy konfliktowaniu państw UE, wykazywanie obłudy – delegitymizacji moralnej. Plany Mińska i Moskwy można pokrzyżować tylko dzięki koordynacji polityki Brukseli. Ale szanse na to są nikłe, więc może do akcji ma wkroczyć NATO?

Tę sugestię wysunął właśnie Donald Tusk: zgodnie z art. 4 traktatu powołującego Sojusz Północnoatlantycki trzeba rozważyć uruchomienie konsultacji między państwami członkowskimi, dotyczących sytuacji na północnowschodniej flance nie tylko UE, ale i sojuszu. Idea Tuska może znaczyć, że odczytuje on kryzys jako realne zagrożenie bezpieczeństwa w naszym rejonie. A pośrednio jako brak wiary we wspólną i skuteczną akcję UE.

I tak do dylematu etycznego: co po pierwsze, bezpieczeństwo czy prawa człowieka, dochodzi polityczny: skoro nie wspólna akcja Unii, to może sojuszu? To brzmi trochę przerażająco, bo sojusz to układ militarny, a więc wspólna akcja miałaby charakter odpowiedzi na ewentualne działania militarne samodzierżawców.

A gdyby w grę wdała się jakaś prowokacja z użyciem broni? Jakiś ostrzał z którejś strony granicy, a w efekcie zabici migranci lub funkcjonariusze? Polski rząd skoncentrował już na granicy 15 tys. mundurowych. Robi się naprawdę gorąco.