Banaś idzie na wojnę z Kaczyńskim

Trzeba było najścia służb na dom syna prezesa NIK, by przejrzał na oczy. Wcześniej jakoś „metod bolszewickich” nie dostrzegał. Nie występował przed mediami i nie zestawiał czasów PRL z obecnymi. Nie widział tych analogii, że w „rzekomo wolnej i niepodległej Polsce obecna władza robi to samo. Kto się z nią nie zgadza, może na podstawie pomówień być aresztowany i skazany – to w czystej postaci państwo policyjne, którym rządzą służby, a nie premier, prezydent czy parlament”.

W każdym demokratycznym państwie takie słowa wysokiej rangi dygnitarza państwowego – i to mającego kontrolować prawidłowość działania instytucji państwowych! – wywołałyby burzę nie tylko w mediach, ale i w sferach rządowych. I co? Prezydent, premier, marszałek Sejmu – milczą. Pisowscy działacze robią znany do znudzenia unik, że nie znają szczegółów lub że widać musiały być jakieś powody nalotu służb na dom członka rodziny prezesa NIK. To kolejny dowód, że Polska przestaje być państwem demokratycznym.

Banaś nie jest „z bajki” przewodniczącego PO Borysa Budki, to jasne. Jednak opozycji trafił się kolejny pretekst do bicia na alarm. Bo choć prezes Banaś nie wytłumaczył się przekonująco ze sprawy hotelowych „pokojów na godziny”, to może mieć w rękach minę, która wysadzi obecny rząd: dossier w sprawie wyborów Sasina. Może stąd głuche milczenie na szczytach obecnej władzy. I ostrzegawcza akcja służb: nie idź tą drogą.

Prezes Banaś zapowiada, że upubliczni materiały ze śledztwa NIK dotyczące „wyborów pocztowych” 18 maja. Przedstawiciele obozu rządzącego przekonują, że nalot na dom syna Banasia nie ma związku z tą zapowiedzią. Ale dlaczego nastąpił zaraz po informacjach o raporcie w Onecie?

Wkrótce przekonamy się, jak bardzo „pancerny” jest pan Banaś. Zapewnia, że będzie bronił niezależności NIK i że nie przeszkodzą mu w tym „żadne prowokacje i fałszerstwa służb”. Warto potraktować te słowa poważnie i oczekiwać spełnienia zapewnień. W końcu sprawa wyborów Sasina to nie błahostka. A Najwyższa Izba Kontroli to chyba jedyna instytucja państwa polskiego działająca (z przerwami na okupację i stalinizm) od samego początku odrodzenia się Polski niepodległej. To zobowiązuje, zwłaszcza w państwie, w której ciągłość instytucji państwowych rwie się jak sparciała taśma.

Poprzednik Banasia, dziś senator niezależny (dawniej w PO) Krzysztof Kwiatkowski i członek Krajowej Rady Sądownictwa, wybronił się jakoś przed zarzutami o popełnieniu przestępstw urzędniczych i nie stracił zaufania wyborców, skoro został wybrany do Senatu. Sam wystąpił wcześniej o uchylenie immunitetu i złożył rezygnację ze stanowiska szefa NIK, aby poddać się kryterium wyborczemu.

Obecny prezes do dymisji poddać się nie chciał wbrew naciskom PiS. Teraz szykuje się na wojnę z Kaczyńskim, wicepremierem do spraw bezpieczeństwa państwa. Kto tu się okaże Goliatem, a kto Dawidem, jest ciekawe. Ale ciekawsze jest, co Banaś ma w teczce z kwitami i czy jego teczka przeważy na szali teczkę ministra Kamińskiego? I tak wracamy do epoki wojny na teczki w obozie władzy. Tymczasem Polska odnotowała w czwartek kolejnych kilkaset ofiar śmiertelnych pandemii.