„Marginalne fakty”. List w obronie IPN i dr. Greniucha

Nie można być polskim patriotą i hajlować. Hajlujący nacjonalista nie może pracować w państwowej instytucji, bo to obraża państwo polskie i obywateli, którzy taką instytucję utrzymują z płaconych przez siebie podatków do budżetu państwowego.

A jednak to się zdarzyło. Jak piszą media, nie tylko w przypadku dr. Tomasza Greniucha. Nie można przejść nad tym do porządku. Każdy obywatel dobrze wie, co robili podczas niemieckiej okupacji hajlujący żołnierze, gestapowcy i urzędnicy hitlerowskiej Rzeszy. Hajlowanie przez Polaków jest puszczeniem tego w niepamięć. Instytucja zajmująca się pamięcią narodową nie może się na to zgadzać.

Piszą o tym autorzy listu protestującego w sprawie Greniucha:

„Tłumaczenia o jedynie młodzieńczej fascynacji ONR-em i o rzekomym zerwaniu z ideami radykalnego nacjonalizmu w roku 2013 traktujemy jako wprowadzanie opinii publicznej w błąd. Zmiana poglądów i postawy ideowej jest oczywiście możliwa i dopuszczalna, a wycofanie się z poglądów nacjonalistycznych czy wręcz faszystowskich jest jak najbardziej pożądane. Jednak człowiek, któremu powierza się funkcje kierownicze w instytucji publicznej odpowiedzialnej za prowadzenie badań historycznych i edukowanie społeczeństwa na temat II wojny światowej musi udowodnić, że całkowicie odcina się od wcześniej wyznawanych skrajnych poglądów i przekonać o tym opinię publiczną nie jedną wypowiedzią, ale długoletnią działalnością”.

Ale co tam! Jest już list w obronie Tomasza Greniucha. Adresowany do prezesa IPN. Tego, który zwlekał z odwołaniem Greniucha z funkcji dyrektora wrocławskiego oddziału IPN, aż w końcu pod presją opinii publicznej w kraju i poza Polską przyjął jego rezygnację, zamiast do nominacji najpierw w ogóle nie dopuścić. „Kontrlist” grupy utytułowanych badaczy podał do wiadomości na swoim koncie na FB Maciej Gawlikowski. Podpisali go m.in. Jacek Bartyzel, Jerzy Robert Nowak, Paweł Skibiński, Stanisław Krajski, Ewa Kurek, w sumie 16 osób.

Datowany 22 lutego, roi się od insynuacji. Sugeruje, że mamy do czynienia z „nagonką na suwerenną decyzję personalnej nominacji”, z przejawem „swoistej cenzury światopoglądowej”, zagrażającej „pluralizmowi i otwartemu dialogowi” oraz niezależności środowisk naukowych. Przedstawia Greniucha jako „pełnego energii badacza historii, którego winą zdaje się być to, iż na wiele lat przed podjęciem pracy naukowej był członkiem legalnie działającej i zarejestrowanej w Polsce organizacji młodzieżowej. W naszej ocenie fakty te są marginalne”.

Nieprawda, to nie są fakty marginalne. To sedno sporu, o którym piszą autorzy cytowanego wyżej listu protestującego. Suwerenność instytucji i wolna debata mają swoje granice: prawo i przyzwoitość.

Choć autorzy zaznaczają, że nie chodzi im o Greniucha, lecz o wolność debaty i suwerenność decyzji IPN, to biorą poważnie jego niepoważne próby tłumaczenia i usprawiedliwienia tego, co właśnie w wolnej debacie nie może mieć miejsca. W świetle faktów, jakie już znamy, Greniuch nie był tylko pracownikiem naukowym o „prospołecznej postawie”, ale też głęboko i szczerze angażował się po stronie młodych nacjonalistów, z którymi nie jeden raz hajlował, dawno przestawszy być nastolatkiem.

„Pan jako badacz historii doskonale rozumie, iż poglądy polityczne nie powinny stanowić podstawy do oceny historyka oraz być kryterium cenzorskim. Liczy się obiektywizm w odkrywaniu historii”, piszą autorzy do prezesa Szarka. Racja! Poglądy polityczne nie powinny być elementem oceny badaczy historii i w ogóle ludzi nauki.

Tylko czy którakolwiek z tych osób protestowała w tym duchu, gdy wszczęto proces przeciwko badaczom Holokaustu na ziemiach polskich, Barbarze Engelking i Janowi Grabowskiemu? Albo przeciwko zwlekaniu z nominacją profesorską dla Michała Bilewicza? Słuszna zasada powinna być stosowana w każdym uzasadnionym merytorycznie przypadku.

P.S. No i Szarek zwolnił Greniucha w ogóle z roboty w IPN. Niby lepiej późno, niż wcale, ale… Ale sprawa na tym się nie kończy. Sam powinien być człowiekiem honoru, przyjąć moralną odpowiedzialność za to, że zatrudnił Greniucha w IPN, znając jego poglądy i przeszłość organizacyjną, ociągał się z jego zwolnieniem z funkcji dyrektorskiej, przez co naraził na szwank reputację IPN w kraju i za granicą, i tak mocno nadszarpniętą po antywolnościowej” nowelizacji ustawy o Instytucie, i zrezygnować z prezesury.

Nie szkodzi, że kadencja kończy mu się w lipcu, może ubiegać się o powtórkę z rozrywki. Samo-dymisja byłaby aktem skruchy. A skoro skruchy -czyli zrozumienia swych błędów i ich fatalnych skutków dla wizeunku IPN i przyznania się do nich – nie okazał, to nie powinien dostać kolejnej szansy na kierowanie Instytutem przez kolejne lata. Gdy PiS utraci władzę, nadejdzie pora na dyskusję o przyszłości samego IPN.