Na wybory „deprawacja”
U progu kampanii prezydenckiej prawica i Kościół rozkręcają własną kampanię przeciwko jednej godzinie religii i edukacji zdrowotnej dzieci w szkołach publicznych. Protest przeciwko edukacji zdrowotnej zgłosiło kilkadziesiąt organizacji, w tym Roty Niepodległości Roberta Bąkiewicza i Ordo Iuris Jerzego Kwaśniewskiego. Pod hasłem: „tak dla edukacji, nie dla deprawacji”.
Takie protesty posłużą Karolowi Nawrockiemu w jego wyścigu do prezydentury. Będzie rzucał gromy na „deprawatorów” z ministerstwa edukacji pod kierownictwem Barbary Nowackiej, a może i na swego głównego rywala, bo Rafał Trzaskowski to dla prawicy inkarnacja „lewackiej ideologii” LGBT i walki z krzyżami. W ogniu kampanii tematy kulturowe będą przysłowiową oliwą. Mimo że Polacy za najważniejsze dla siebie sprawy uważają bezpieczeństwo, stan służby zdrowia i gospodarkę.
Jednak sztabowcy Nawrockiego dowodzeni przez byłego wiceministra spraw wewnętrznych Szefernakera spróbują pod nie podpiąć także kwestie obyczajowe. To łatwo da się zrobić, bo w tej sferze rządzą emocje, zwłaszcza nieufność i uprzedzenia, a nie wiedza i racjonalność. Dlatego z niepokojem przeczytałem opinię Marka Górlikowskiego w „GW”, że z Nawrockim Trzaskowskiemu będzie bardzo trudno wygrać. Bo łączy w sobie cechy Nikodema Dyzmy i Edka z „Tanga” Mrożka. A to dla wielu Polaków kandydat idealny: „syn robotnika” przeciwko „synowi jazzmana”, człowiek, który wyspinał się z nizin społecznych, przeciwko idolowi „warszawki”.
Tak sprofilowanego Trzaskowskiego będzie się atakowało jako „libka”, „kosmopolitę” odklejonego od rzeczywistości, w której żyją miliony Polaków. Jego atuty – choćby znajomość języków, obycie i duże doświadczenie polityczne i samorządowe – nic nie pomogą. Przeciwnie, będą wykorzystywane właśnie jako rzekomy dowód jego beznadziejnej elitarności.
Na tym tle Nawrockiego będzie się przedstawiało jako „zwykłego obywatela”, „jednego z nas”, który rozumie sprawy polskie doskonale, gdyż ma w sobie „gen polskości”. To wystarczy, by być prezydentem. Reszty się nauczy od mentorów na czele z Macierewiczem i profesorem Nowakiem. Analogię z przypadkiem Andrzeja Dudy widać jak na dłoni. Mówią, że powtórka mało kogo przekona. Nie szkodzi, bo nic tak nie cieszy „ciemnego ludu” jak utarcie nosa „elicie”.
Co do „deprawacji”, to tu też nie widzę pola dla racjonalności. Protest przywołuje wytyczne oenzetowskiej agendy WHO (Światowej Organizacji Zdrowia), jakimi rzekomo kieruje się resort oświaty. Autorzy protestu widzą w nich zagrożenie, bo zachęcają do rozmowy z młodzieżą o sprawach takich jak orientacja seksualna, tożsamość płciowa, aborcja, antykoncepcja czy in vitro. Czy się to komuś podoba czy nie, te sprawy młodych interesują, a w dobie internetu żadnej blokady informacyjnej nie da się założyć. Rozumnie jest nie zakazywać, tylko rozmawiać. Jeśli nie w domu – a wielu rodziców nie chce lub nie umie o tym rozmawiać z własnymi dziećmi – to w szkole.
To nas prowadzi do drugiego argumentu protestujących: że edukacja zdrowotna jest sprzeczna z konstytucją, która daje prawo rodzicom do wychowania dzieci zgodnie z wartościami, jakie wyznaje się w domu rodzinnym. To poważny argument. Ale co zrobić, gdy rodzice, zasłaniając się tym prawem, odcinają dzieci od rzetelnej wiedzy na te tematy z lenistwa, uprzedzeń, braku dobrej woli i umiejętności takiej rozmowy?
Przecież z tego, że np. niektórzy rodzice nie chcą szczepić własnych dzieci, nie wynika, że państwo ma zarzucić program szczepień. Tak samo jak z tego, że są katolicy, którzy mają negatywne zdanie o aborcji czy LGBT, nie wynika, że demokratyczne i praworządne państwo ma zakazać aborcji i homoseksualności. To jednak nie kończy sprawy.
Program nauczania to jedno, nauczyciele to drugie. Program może być dobry, nauczyciele powinni być dobrze przygotowani merytorycznie i pedagogicznie. Nie mogą to być katecheci. Czy po ośmiu latach rządów pisowskich i ministra Czarnka polska szkoła ma nie tylko program, ale i dostateczną liczbę edukatorów? Czy nie będą potrzebni dodatkowi, może z zewnątrz? Czy są na to zarezerwowane dostateczne fundusze?
Rzetelna wiedza o sprawach płciowych nie prowadzi do „deprawacji”, tylko może pomóc młodym ludziom uniknąć manipulacji ze strony przeciwników edukacji o ludzkiej seksualności, która niejedno ma imię. Może pomóc uniknąć niechcianej ciąży, rozpoznać problemy zdrowotne na tle seksualnym, akceptować osoby o innej seksualności, założyć rodzinę, kiedy będą na to gotowe, radzić sobie z wyzwaniami małżeństwa, związku partnerskiego, rodzicielstwa. Jeśli rodzice nie chcą lub nie potrafią o tym wszystkim rozmawiać z dziećmi, to ten obowiązek spada na szkołę. Jeśli go nie podejmie, młodzież edukować będzie przede wszystkim internet.
Komentarze
O pożytku z wiedzy i edukacji seksualnej nie trzeba na naszym blogu chyba nikogo przekonywać. Co nie znaczy, że należało rozpoczynać zmagania z polską Ciemnotą o pożyteczne reformy z gatunku obyczajowych przed wyborem nowego i życzliwego takim reformom prezydenta. Głupich nie siali, sami się rodzą, podobnie z polskimi politykami lewicowymi, którzy nie pierwszy raz robią nowej władzy koło pióra. Artykuł w GW o popularności wszystkiego, co kojarzy się z prostactwem i folwarczną gębą, a co potwierdza moja „dyskusja” z blogowiczami w poprzednim wątku – w punkt. Szczególnie ujęła mnie znajoma @Handzi, która nie chciała głosować na „brzydkiego” Komorowskiego, tylko na „przystojnego” Dudę. Pewnie że de gustibus…etc., niemniej odwrócenie estetycznego wartościowania ostatnimi czasy w Polsce, brak estymy dla wartości nobliwych, a ciążenie do banalności i prostactwa nie rokuje dobrze