Słowo o krzyżu

Uczestniczyłem kilka dni temu w pewnym ogólnokrajowym programie radiowym. Tematem było postanowienie prezydenta Warszawy o nieumieszczaniu symboli religijnych w urzędach stołecznych. Do programu dzwonili słuchacze. Słuchając wypowiedzi przeciwników tej decyzji, miałem silne wrażenie, że Kościół przegrywa walkę o krzyż jako znak religijny.

Przegrywa nie tym sensie, że siły antyklerykalne biorą górę, bo taka walka w istocie toczy się na marginesie debaty publicznej. Przegrywa w sensie fundamentalnym: że nie zdołał uchronić znaku krzyża przed upolitycznieniem, a nawet upartyjnieniem i wykorzystywaniem go całkowicie sprzecznie z jego religijnym znaczeniem.

Pozwolił uczynić z krzyża znak nacjonalistyczny, a przecież przesłanie chrześcijaństwa jest uniwersalistyczne. Jezus nie oddał życia za Żydów czy Polaków, tylko złożył je w ofierze przebłagalnej za grzechy wszystkich mieszkańców naszej planety w każdym pokoleniu i zakątku świata. Ludzie mogą ofiarę przyjąć lub odrzucić, bo są wolni w swych decyzjach egzystencjalnych.

Gdyby Kościół w Polsce przyłożył się do religijnej edukacji wiernych, nie byłoby „kwestii krzyża”. Wierni nie mówiliby publicznie rzeczy, które odstręczają od Kościoła i wiary katolickiej. Jedna ze słuchaczek oznajmiła, że niewierzący i innowiercy to mniejszość w jej regionie, a pewno i w Polsce, więc powinni liczyć się z faktem, że większość Polaków szanuje znak krzyża. Zresztą nie rozumie, komu w ogóle krzyż może przeszkadzać. Przecież „poeta pisał, że tylko pod znakiem krzyża Polak jest Polakiem”.

Takie myślenie to niebezpieczne nieporozumienie. Anonimowy slogan, że tylko pod krzyżem Polska jest Polską, miał zastosowanie w realiach rozbiorowych. Rosja i Prusy prowadziły politykę wynarodowiania. Jej elementem była dyskryminacja Polaków jako katolików, podczas gdy większość obywateli Prus przyznawała się do protestantyzmu, a Rosji – do prawosławia. Tylko w imperium habsburskim katolicyzm miał status religii państwowej, choć i tam monarchia czuwała, by Kościół rzymski za bardzo nie urósł.

Radiowa słuchaczka, gdyby torpeda czasu przeniosła ją do tamtych czasów, broniłaby zapewne prawa mniejszości katolickiej. Dziś, w systemie demokratycznym, powinna akceptować prawa mniejszości wyznaniowych oraz osób niereligijnych i wszelkich innych do życia zgodnie z własnym światopoglądem, byle w granicach prawa. Demokracja polega m.in. na tym, że chroni takie mniejszości przed dominacją większości.

Przed laty budziło mnie w hotelu w Dżakarcie wczesnym rankiem wezwanie muezina do modłów nakazanych wyznawcom islamu. Jego głos unosił się nad miastem dzięki potężnej aparaturze nagłaśniającej. Niewiele to się różni od bicia kościelnych dzwonów w świecie kulturowo chrześcijańskim: jesteś w naszej strefie religijnej. Takie zawłaszczanie przestrzeni publicznej wyraża dominację nie tylko religijną, ale też kulturową, społeczną i polityczną.

Wielu z nas, od pokoleń mieszkających w tym dominium, zapewne nie zwraca na to uwagi i uważa za rzecz swojską, a nawet sympatyczną, ale przybysze, także ci, którzy też tu mieszkają na stałe, mogą się z tym czuć tak sobie. U nas znak krzyża rozumie się jako „naturalny” element przestrzeni publicznej. Można go jednak postrzegać także jako znak dominacji Kościoła i wiary rzymskokatolickiej.

Dziś, tak samo jak w całej swojej historii, Polska jest miejscem zamieszkania nie tylko etnicznych Polaków wyznających wiarę katolicką. Nasza konstytucja stanowi, że Polska jest dobrem wspólnym ludzi o różnych światopoglądach, korzystających z równych praw i swobód obywatelskich. A nasze państwo te prawa gwarantuje.

Cóż więc zaskakującego lub niepokojącego w tym, że w naszej stolicy, metropolii wieloetnicznej i wielokulturowej, ludzie załatwiający swoje sprawy urzędowe nie zobaczą na ścianach urzędu symboli religijnych, w tym znaku krzyża? Mogą go oglądać w kościołach i wielu innych miejscach. Nikt im tego nie zakazuje ani nie narzuca. Na tym polega demokratyczne państwo prawa i jego rozdział od religii.

Wszyscy wiemy, że co innego konstytucja, a co innego rzeczywistość, w jakiej żyjemy. Symbolem może być krzyż wciąż wiszący w sejmowej sali obrad plenarnych. Ruch Palikota dwukrotnie wnosił o jego usunięcie. Posłowie PiS, PO i PSL wniosek odrzucili. I choć pozaprawnie tam umieszczony, wisi nadal. Bliższa realiom dzisiejszej Polski jest decyzja prezydenta naszej stolicy.