Gdzie te kobiety? Refleksja powyborcza

Według sondażu exit poll kobiety i mężczyźni w większości głosowali na PiS. Jednak tzw. drugim wyborem była dla nich Koalicja Obywatelska, a  Trzecia Droga bądź Lewica dużo rzadziej. Ten wynik oznacza, że większość kobiet, które poszły głosować, nie uważa kwestii aborcji za pierwszorzędną.

Szok? Niekoniecznie, bo przecież PiS ma poparcie przede wszystkim w starszym pokoleniu i na wsi, szczególnie w Małopolsce, Podkarpaciu i na ścianie wschodniej, a tam głos Kościoła się nadal liczy.

Tam starsze kobiety na protesty kobiet w ich wieku lub młodszych patrzą inaczej niż w dużych miastach, gdzie te protesty są odbierane jako uzasadnione, a historie ofiar niby-trybunału Przyłębskiej są powszechnie znane i były jednym z powodów, które zmobilizowały kobiety do masowego udziału w wyborach 15 października.

Kobiety są podobnie zróżnicowane w swych poglądach jak mężczyźni. Tak bardzo, że nawet w elektoracie PiS istnieje (niewielkie) poparcie kobiet dla legalizacji aborcji, a w elektoracie partii demokratycznych niewielkie poparcie dla tzw. kompromisu aborcyjnego. Wyraźnie „męskie” poparcie ma tylko mizoginiczna konfederacja Brauna, Bosaka i Mentzena. Według sondażu Ipsos głosowało na nich zaledwie 5,4 proc. kobiet i dwa razy więcej mężczyzn.

Jednak w tych wyborach samorządowych mobilizacja kobiet była większa na rzecz PiS. Ruszyły do urn z sympatii do „naszej Beatki” i Jarosława. Uwierzyły mu enty raz, że Polska jest w niebezpieczeństwie, a „Ryży” to wcielenie zła. Przekaz wbijany do głów przez osiem lat przez TVP i z ambon szybko z tych głów nie wyparuje, a może już  nigdy.

Tym kobietom widok Kaczyńskiego w otoczeniu Macierewicza, „Kury”, Błaszczaka, Kamińskiego, Wąsika, Morawieckiego i Szydło się podoba i daje im poczucie bezpieczeństwa.

Czemu kobiety wielkomiejskie odpuściły? To zadanie dla rzetelnych socjologów. Z pewnością jednak przyczyn było wiele.

Oczywiście nie wszystkie kobiety zostały tym razem w domu lub nie miały możliwości albo ochoty. Wolały cieszyć się pogodnym weekendem, a może uznały, że sprawa legalnej aborcji i tak nabierze rozpędu. Mówimy tu o statystykach, tendencjach, poszczególni konkretni ludzie obu płci mogą się wypowiadać w mediach wszelkiego rodzaju, w sondażach są liczbami. Liczby wpływają jednak na decyzje polityków. Mogą się do tego nie przyznawać publicznie, ale tak się dzieje w każdym ustroju.

Najgorszą wiadomość od elektoratu dostała Lewica. Mogła się spodziewać, że kobiety na nią zagłosują masowo w podzięce za ostre stawianie sprawy liberalizacji aborcji w kampanii wyborczej i wcześniej. Ale w badaniu Ipsos Lewicę poparło zaledwie 7,5 proc. kobiet i 6 proc. mężczyzn. Co to oznacza politycznie? Że Lewicy nie udało się zmobilizować kobiet słusznie pragnących liberalizacji. Dlaczego? Przecież ponad połowa społeczeństwa jest za? Przynajmniej w sondażach.

Słaby wynik Lewicy prawdopodobnie nie przyhamuje tempa prac sejmowych nad liberalizacją. Hołownia musi dotrzymać słowa, że już 11 kwietnia odpowiednie projekty będą procedowane. Tusk też nie może zrobić w tej sprawie fałszywego kroku. Obiecywał legalny dostęp do bezpiecznej aborcji. Obiecywał, że będzie zawsze w kontakcie z elektoratem demokratycznym. Deklarował, że prawa kobiet nie są mu obojętne.

Ale po wyborach ma prawo pytać, czemu większość kobiet, które głosowały, wybrała PiS, a tak niewiele progresywną Lewicę. I czy wobec tego faktu wyborczego powinien nadal traktować sprawę liberalizacji jako topowy priorytet swego rządu. Po wyborach samorządowych Tusk nie może sobie pozwolić na dalsze tolerowanie światopoglądowych potyczek wewnątrz koalicji rządzącej.