Masakra w Krokusie

Masakra na przedmieściach Moskwy nigdy nie będzie w pełni wyjaśniona. Jesteśmy zdani na okruchy informacji i spekulacje. To wina systemu, w którym nie ma niezależnych od władzy państwowej mediów, a mediom zagranicznym nałożono knebel pod groźbą, że zostaną wydalone, jeśli zaczną dochodzić całej prawdy. W państwie autorytarnym, i to prowadzącym wojnę z sąsiadem, prawda zawsze umiera pierwsza.

Propaganda kremlowska waha się między dwoma przekazami. Że za masakrę odpowiadają Ukraińcy albo ktoś inny, ale również wrogo nastawiony do Rosji. Do masakry przyznała się islamistyczna grupa z korzeniami w Afganistanie. Kreml na razie o tym oficjalnie milczy. Czeka, aż głos zabierze dyktator. Ukraina odcięła się od masakry. Jakikolwiek jej udział uderzałby w jej żywotne interesy. Zachód nie mógłby kontynuować pomocy, gdyby z jej udziałem albo na jej polecenie zamordowano z zimną krwią dziesiątki obywateli rosyjskich, którzy wybrali się na występ muzyczny.

Trop wiodący do islamistów może być prawdziwy. Mają porachunki z Rosją sięgające nie tak odległej przeszłości: interwencji w Afganistanie, wojen czeczeńskich i pomocy dla syryjskiego reżimu Asada. W rejonie Kaukazu wciąż tli się konflikt między tamtejszymi muzułmańskimi separatystami a Moskwą. Ale póki nie zostaną przedstawione przekonujące dowody, trop islamistyczny to tylko spekulacja. W państwie autorytarnym śledztwo policyjne czy prokuratorskie jest narzędziem politycznym. Ma się zakończyć wynikiem, którego oczekują władze. Jeśli zdecydują, że winą należy obarczyć Ukraińców, islamistów czy kogoś jeszcze innego, to taki będzie oficjalny przekaz Kremla do użytku wewnętrznego i światowego.

Na trop islamistyczny może dodatkowo wskazywać to, że na początku marca ambasada USA w Moskwie ostrzegła amerykańskich obywateli, by unikali w najbliższym czasie udziału w imprezach publicznych w stolicy, szczególnie koncertach. Rosjanie ostrzeżenie zignorowali, bo wówczas odezwał się Putin, że to próba zastraszania społeczeństwa przez Amerykanów. Co z tymi ostrzeżeniami zrobiły specsłużby, oczywiście nie wiemy. Wygląda na to, że posłuchały Putina.

Tu dotykamy sprawy kondycji państwa rosyjskiego w trzecim roku napaści wojennej na Ukrainę. Pozbawieni dostępu do rzetelnych informacji obywatele muszą spekulować także na ten temat: czy są w ogóle chronieni, jak mogło dojść do tej masakry w państwie prężącym muskuły i rzucającym wyzwanie Zachodowi? Jeśli zawiodło w Krokusie, jak by sobie radziło w otwartym konflikcie z NATO? Do masakry doszło tuż po niby-wyborach prezydenckich w Rosji, w których „wygrał” były szef FSB i dowódca sił rosyjskich w zbuntowanej Czeczenii. Mimo swej wiedzy i doświadczenia, które nabył z tego tytułu, nie zdołał ustrzec współobywateli przed tragedią.

Za rządów Putina dochodziło zresztą do podobnych tragedii już od 2002 r. W najgłośniejszych – zajęcie teatru na Duborowce w Moskwie przez Czeczenów w tymże roku i szkoły w Biesłanie na Kaukazie w 2004 r. – siły bezpieczeństwa też się nie popisały sprawnością. W Dubrowce zakładnicy zginęli nie tylko od kul terrorystów, ale też gazu rozpylonego przez Rosjan, w Biesłanie w wyniku chaotycznego szturmu Rosjan doszło do pożaru. W obu miejscach zginęły dziesiątki niewinnych ludzi, w Biesłanie ofiarami były głównie dzieci i młodzież.

Kolejne pytanie dotyczy terrorystów. Jak się im udało dokonać rzezi? Jak zmylili lub unicestwili ochronę? Może jej w ogóle nie było? Władze podały, że aresztowano w związku z nią kilkanaście osób. Ale czy miały rzeczywiście coś wspólnego z masakrą? Przecież w państwie autorytarnym, w którym nie ma niezależnych mediów, nie da się tego zweryfikować. Można za to urządzić pokazówkę: zgarnąć przypadkowe osoby, oskarżyć je bez żadnych dowodów albo wymusić na nich przyznanie się do wspólnictwa w zamian za łagodniejszy wymiar kary.

Sprawa jest w toku, ale już teraz nie ulega wątpliwości, że Rosja wpędzona przez Putina w awanturę wojenną w Ukrainie i w konfrontację z Zachodem to kolos na drżących nogach.