Studniówka rządu

Rozliczając rząd Tuska z obietnic wyborczych, warto pamiętać o konkretach dotyczących ośmiu lat rządów obozu Kaczyńskiego. Premier przypomniał, że normalną praktyką w demokracji jest zawieszenie broni na czas, gdy nowy rząd przejmuje władzę i obowiązki. Zwykle rozejm trwa trzy miesiące. Leży to w interesie państwa i obywateli. Rząd Tuska nie dostał ani jednego dnia spokoju od opozycji.

Przypomniał też, że sytuacja polityczna, w jakiej powstał rząd demokratyczny, odbiega od standardów i w tym sensie, że nowy rząd zastał państwo i prawo w chaosie głębszym, niż się wydawało. Naprawa tego fatalnego stanu rzeczy pochłania znaczną część energii rządu Tuska i opóźnia jego działanie. Oceniajmy więc studniówkę rządu Tuska uczciwie, czyli biorąc pod uwagę „konkrety”, jakie pozostawiły mu rządy „zjednoczonej prawicy”.

Kryterium pierwszych stu dni to ulubiony temat nie tylko opozycji, ale i mediów. Cóż prostszego niż zabawa w wystawianie not jak na szkolnym świadectwie. W prawdziwej szkole od ocen uczniów klas 1-3 się odchodzi. Rządzenie sporym państwem to materia dużo bardziej skomplikowana. Szczególnie gdy państwo jest zdewastowane przez poprzedników, a oni odmawiają uznania swoich błędów i grzechów. Na tym właśnie polega nietypowa w demokracji sytuacja, z jaką mamy do czynienia w Polsce. Mam nadzieję, że znaczna część elektoratu demokratycznego to dostrzega i rozumie.

W kampanii demokraci nie zdawali sobie do końca sprawy ze stanu państwa, które przejęli. Przejęli na dodatek tylko częściowo, bo przecież ważne urzędy, włącznie z prezydenckim, pozostają do dziś pod kontrolą pisowską. A PiS wykorzystuje je do walki politycznej z koalicją rządową. Opozycja demokratyczna nie znała jeszcze wyników audytów, nie miała dostępu do informacji utajnionych. Konkrety demokratów, bo przecież nie tylko partii Tuska, były w istocie wskazaniem kierunku działania pod ogólnym hasłem naprawy i odnowy Rzeczypospolitej drogą przywrócenia tego, co konstytucja definiuje jako demokratyczne państwo prawne. I z tej obietnicy koalicja i rząd Tuska się wywiązali.

Media liczą, ile z konkretów demokratów już zostało spełnionych. To też fajna zabawa, bo oczywiście arytmetyka nie zbija z nóg. Takie było ryzyko podjęte podczas kampanii przez sztab Platformy. Przyniosło efekt, ale jest teraz łatwym celem ataków opozycji. PiS ma ten komfort, że będąc w opozycji, może krytykować do woli, podpinać się pod protesty rolników, drwić z niespełnionych obietnic, pomijając przyczyny opóźnień, a te spowodował obóz Kaczyńskiego.

Wystarczy przykład stanu finansów publicznych. Odziedziczony po PiS budżet nie pozwala już teraz na 60 tys. wolnych od podatku czy pełne obniżenie składki zdrowotnej. Opóźnienie w tych sprawach nie jest dowodem, że obietnice były „kłamstwem”, lecz raczej przykładem odpowiedzialności premiera i ministra finansów. Co nie zmienia faktu, że Tusk musi się już teraz tłumaczyć przed wyborcami, czemu sprzątanie po Kaczyńskim i Ziobrze trwa dłużej, niż się spodziewał elektorat demokratów.

Wszyscy wiemy, że pamięć zbiorowa jest krótka, a łaska wyborców kapryśna. Wydaje mi się, że pewne rozczarowanie pierwszymi miesiącami rządów demokratów jest tylko w jednej sprawie uzasadnione: w sprawie aborcji. Tusk obiecał, że ją podejmie, lecz w umowie koalicyjnej ją pominięto, aby mógł powstać rząd, którym kieruje. Hołownia i liderzy PSL zapowiadali, że chcą powrotu do tzw. kompromisu i odwołania się do referendum. Platforma i lewica uznała, że sformowanie rządu jest priorytetem, a czas na debatę przyjdzie później.

Było to racjonalne politycznie, lecz musiało wrócić jak bumerang z okazji stu dni nowego rządu. PiS nie ma tu ruchu, bo przecież nie może wytykać Tuskowi, że „skłamał’’ akurat w tej sprawie, więc milczy i czeka na 11 kwietnia, kiedy Sejm ma zająć się projektami ustaw zmieniającymi obecne prawo antyaborcyjne. I tak Hołownia z ludowcami zrobili z aborcji przewodni temat kampanii samorządowej, choć chcieli tego uniknąć. Media ogólnokrajowe dużo bardziej interesuje temat aborcji niż tematy lokalne, z natury rzeczy interesujące głównie lokalne elektoraty.

Aborcyjne rozczarowanie zawinione jest przez Trzecią Drogę, ale może zaszkodzić wynikowi ugrupowań demokratycznych. Niepojęte, jak ludzie Hołowni i Kosiniaka brną w to, nie tracąc dobrego samopoczucia. Ale póki funkcjonuje poczucie, że koalicja to jest coś więcej, wartość dodana, niż tylko cyrograf spisany przy negocjacyjnym stole, rozczarowanie nie przemoże koalicji. Na razie nic nie wskazuje, by była zagrożona, a jej wyborcy się od niej odwrócili. Ma duże szanse na rządzenie przez całą kadencję w takim czy innym kształcie.

„Przyspieszenie” nastąpi po wyborach prezydenckich. Elektorat demokratyczny wiedział dobrze, że „konkrety” z kampanii to w istocie „mapa drogowa” nowego rządu. Że będą postępy, cofnięcia, wolty i spóźnienia, ale liczy się kierunek generalny, a ten się nie zmienił.